Przejdź do głównej zawartości

Inspekcja, inspekcja... i po inspekcji.

OFSTED - gwarant jakości dla rodzica, straszak dla nauczyciela... trochę w tym prawdy, trochę opowieści bulwarowych, sporo polityki... A zatem: żyję po inspekcji #1, nie wiem nadal, co stwierdzono i co jest do poprawy (na raport czeka się 3 tygodnie), gdy się dowiem, nie omieszkam się podzielić. W każdym razie czuję się, jak porzucony ciuch bezdomnego, dodatkowo przejechany przez tramwaj. Oto subiektywna relacja z inspekcji Ofstedu oczami wykwalifikowanego nauczyciela zatrudnionego jako nauczyciel wspomagający we wschodniolondyńskiej podstawówce, której nazwy z przyczyn oczywistych nie będzie dane Państwu poznać:

Dzień 0 - ok. 14.30 rozchodzi się wieść. Uśmiechy zastygają ludziom na twarzach, oświecamy uczniów, że muszą być "szczególnie grzeczni", "szczególnie uprzejmi", "szczególnie pilni" i w ogóle wszystko szczególnie w najbliższych dniach, albowiem odwiedzają nas szczególni goście, więc oczywiście wszystkim nam zależy, żeby pokazać się od jak najlepszej strony, żeby wiedzieli, że uczniowie w naszej szkole są super, dobrze wychowani i chcą się uczyć, prawda, dzieci? Siedzimy w pracy do 19 minimum, sprzątanie klas, planowanie lekcji na kolejne 2 dni, rozkładanie wszystkiego na ławkach na następny poranek, nagłe oświecenia typu "O Boże, ale ja mam 2 dzieci w klasie, które nie mówią po angielsku i co ja z nimi zrobię przez cały ten czas?!", albowiem inspektorzy mogą wejść w dowolnej chwili od 9.00 do 15.15 i spędzić w klasie dowolnie długi czas... Tkwię tam ogarniając te wszystkie przypadki nagłych oświeceń w 5 klasach, standardowo - tak mnie upchnięto - jedna z "moich" nauczycielek współpracuje ze mną w pełni ("stara, byłabym idiotką, gdybym nie skorzystała z błogosławieństwa posiadania dodatkowego wykwalifikowanego nauczyciela w klasie przez pół tygodnia!"), druga - zero informacji przed (ok, dowiem się na miejscu i zapewne WTEDY przyjdą szanowni wizytatorzy...). Szybkie zebranie o 15.30 - dyrekcja oficjalnie nas informuje, prosi o współpracę, zapewnia, że to tylko 2 dni i takie tam ple ple ple...

Dzień 1 - byłam w pracy 8.20 (zaczynam 8.30) i byłam chyba ostatnią osobą, która tam dotarła. Parking pełny, lista (podpisujemy codziennie) pełna, złapałam lekkiego moralniaka na wejściu, ale co tam... Widząc pełną panikę, zbiorową histerię i biegające po szkole zmasakrowane ludziki (z vicenaczelną patrzącą na świat niewidzącym wzrokiem, która nie odpowiedziała mi na "dzień dobry" na czele), miałam jedno pragnienie - odciąć się od tej atmosfery. Moja metoda walki ze stresem? Wmówić sobie, że to mnie w zasadzie NIE dotyczy i generalnie jest cool. Podobnie zdaje się działa moja ulubiona koleżanka, nasza head of year. "Jestem tu dla dzieci każdego dnia i dwa dni inspekcji tego nie zmienią, więc jest dobrze. Kropka. A teraz jadę do domu" - oświadczyła poprzedniego dnia i miała rację. Godzina 9.00 - robimy swoje. Inspektorzy nie przychodzą, choć ich kanciapa jest idealnie naprzeciwko naszej klasy. Szkoda, bo to była fajnie przygotowana lekcja... Kwadrans przerwy, w pokoju nauczycielskim padają pytania "jesteś przed czy po?". Zaliczam szybki kubek herbaty i decyduję się - po raz pierwszy w tym roku, albowiem nie jest to moim obowiązkiem - popatrzeć na assembly (taka krzyżówka apelu i godziny wychowawczej, odbywana codziennie przez kwadrans; w niektórych szkołach ma mocno religijny charakter, w innych - w tym u nas - ogólnowychowawczo-etyczno-umoralniający). Przydałam się, chłopaczek z SEN tkwi w kącie i rozrabia... siadłam obok niego (i obok pana inspektora, oops), wyjaśniając, co tu robimy i dlaczego... (z tyłu głowy pytanie: gdzie jest ta miła starsza pani, LSA chłopczyka, która powinna nie odstępować go na krok, hę? acz mniejsza z tym).
Druga lekcja (do obiadu) - inspektorów brak, my robimy co nasze, przy okazji fajnie się przy tym bawiąc. Plus dla nas - szkoda, że nikt tego nie widział... 
Obiad - wyłączam się całkowicie i odmawiam skrócenia przysługującej mi przerwy na rzecz pani nauczycielki i jej kserówek. Może sobie sama skrócić przerwę...
Zaczynamy kolejne zajęcia, w locie zostaję poinformowana, co mam robić - OK, no problem, tylko po co mnie pyta, jak osła, czy wiem, co to factors and multiples? Dostaję swoją szóstkę dzieci do "obsługi", jedno z nich wychodzi zaraz na początku na interwencyjną naukę czytania (trochę szkoda, ale cóż.... SENCOs żyją swoim życiem...), zostaje zatem pięcioro. Przedzieramy się przez teorię, skracam ją do niezbędnego minimum, jakiego uczymy zwykle w Polsce, bez gmatwania dzieciom w głowach. W międzyczasie wchodzi dwóch inspektorów. Źle im z oczu patrzy - stwierdzam, jednocześnie objaśniając factors of 16. Jeden, z ADHD chyba, zaczyna biegać po całej klasie, tylko szklanki brak, żeby sobie z nią ucho przystawiał do ściany... pałęta się między ławkami, zagląda każdemu przez ramię. Drugi siada... ale nie tak, żeby widzieć, co się dzieje na forum klasy, o nie... Siada przy MOIM stoliku i moich 5 dzieciach. Z sześciu gardeł (5 nieletnich i jednego dorosłego) wyrywa się zgodne chóralne "oh, no!". Pan inspektor nie uśmiecha się, słysząc te trele... źle to wróży czy dobrze? Nie mam czasu na rozmyślania, the show must go on... więc pracuję, za to mi w końcu (słabo) płacą. Robię swoje, przebrnęliśmy przez teorię, lecimy przez praktykę, widzę światełko w tunelu, a WTEM!... do klasy wchodzi ... nikt inny, tylko nie zaproszona na chrzciny wróżka (jak w bajce, nie?), mój szósty uczeń. Szczęśliwy, roztrąca ławki, podszczypuje dzieci (zamordować gada, grrrrrrr), przypominam mu o zasadach kulturalnego i bezpiecznego zachowania, każę usiąść. Siadł - wyyyyciąąąąąąga rzeeeeeeczy - ok, polecenia w formie równoważników zdań, po jednym na raz. Udało się. Reszta pracuje, z doskoku kontroluję, pokazując "thumbs up" tudzież zadając pytania naprowadzające. Anteny (czyt. uszy) inspektora pracują na pełnych obrotach. Drugi nadal gdzieś tam biega, nie widzę go w sumie, bo i tak pot spływa ze mnie po sam zadek. Dziecko #6 - objaśniam, co robimy, jak, gdzie i dlaczego, co chwila pukając palcem w tablicę "focus!". Zadaję pytania sprawdzające - ok, załapał, znaczy uważał. Uff, no to pierwszy przykład rób, a potem kolejne, obywatelu. Yes, Mrs Kalisz - brzmi odpowiedź. Wracam do pozostałej piątki, szybka kontrola. Jeden rzut oka i widzę, że kolega nr 6 znów siedzi, bawiąc się czymś-tam (counters? number fan? - wszystko jest dobre do zabawy...). Dlaczego nie pracujesz? Bo nie umiem. Ok, wdech-wydech. Zadaję pytania sprawdzające - umie. No to zrób to teraz tak, jak mi powiedziałeś - OK, Mrs Kalisz. W tym momencie inspektor przysuwa się niebezpiecznie blisko "A czego ty się dzisiaj nauczyłeś, chłopcze?" pyta ucznia # 6. Ten, z budyniowym uśmiechem i pełnym entuzjazmem odpowiada głośno "Nothing, sir!!!! I don't know anything at all!!!" Kurtyna opada, pięcioro dzieci patrzy w przerażeniu, mnie para idzie uszami, ustami i nosem. Za najsensowniejsze uznaję skoncentrowanie się na dzieciach, więc kontynuujemy pracę... po chwili, gdy pan inspektor daje młodemu spokój, podchodzę znowu. Zadaję pytania sprawdzające do trzeciego i czwartego przykładu - umie. Napisz to szybko - proszę. OK, Mrs Kalisz. Pisze... Inspektorzy wychodzą. W 20 minut schudłam 10 kg, postarzałam się o 10 lat i już nigdy nic nie będzie takie samo...

/c.d.n./

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

EHCP

To jest trochę 'post na zamówienie', ponieważ dostaję regularnie sporo pytań dotyczących uczniów ze szczególnymi potrzebami edukacyjnymi i niepełnosprawnościami (SEND) i tego, jak ten problem rozwiązywany jest w brytyjskich szkołach. Pytania te docierają zarówno od nauczycieli z Polski, jak i od rodziców - ekspatów mieszkających w UK, ale stawiających pierwsze kroki w tutejszym systemie. Im zatem dedykuję ten post i postaram się, żeby miał jakąś sensowną strukturę. 1. Co zgodnie z ustawodawstwem brytyjskim oznacza termin "SEND"? SEND to szczególne potrzeby edukacyjne i niepełnosprawności. W terminie tym zawiera się wszystko, co wpływa lub może wpływać na: - zachowanie ucznia, lub jego zdolność socjalizacji, np. jeśli ma on trudności w nawiązywaniu relacji z innymi dziećmi - umiejętność czytania i pisania, np. jeśli stwierdzono u niego dysleksję - zdolność rozumienia (możliwości poznawcze), np. jeśli u dziecka stwierdzono niepełnosprawność intelektua

EHCP "nie działa" - dlaczego? 5 przyczyn nieskuteczności EHCP

Ten post zainspirowała lektura licznych w ostatnich miesiącach postów w grupach dla rodziców dzieci autystycznych w UK dotyczących edukacji. W wielu z nich przejawia się ten sam motyw: moje dziecko ma EHCP, ale NIC z tego nie wynika. Nic się nie zmieniło. I co wtedy? Dla osób, które trafiły tu po raz pierwszy, więc są naturalną koleją rzeczy świeże w temacie, kilka wyjaśnień : 1. Fajna grupa społecznościowa dla rodziców dzieci autystycznych w UK jest tutaj: https://www.facebook.com/groups/autyzmwuk 2. EHCP to Education, Health and Care Plan, czyli takie angielsko-walijskie combo orzeczenia o kształceniu specjalnym i IPETu (indywidualnego planu edukacyjno-terapeutycznego). Jest to jedyny wiążący prawnie dokument w całym systemie edukacyjnym Anglii i Walii - i zobowiązuje każdego, kto jest w nim wymieniony, do robienia tego, co zostało w nim opisane. 3. O EHCP pisałam wcześniej dość dużo w innych postach na tym blogu, oto ich lista: - Podstawowe informacje o EHCP i jak złożyć wniosek o

Jak bardzo szczegółowe muszą być zapisy w planie EHCP? (z cyklu: EHCP)

O Educational Health and Care Plan ( EHCP) czyli odpowiedniku polskiego orzeczenia o potrzebie kształcenia specjalnego i indywidualnego planu edukacyjno-terapeutycznego (IPETu) 2w1 pisałam już wcześniej w poście, który omawia podstawy ubiegania się o taki plan: Post o EHCP z 2019r. . Polscy rodzice dzieci ze szczególnymi potrzebami edukacyjnymi i niepełnosprawnościami (czyli SEND), których dzieci otrzymują EHCP, mają mnóstwo pytań dotyczących tego dokumentu. Nic dziwnego - od tego dokumentu zależy sukces edukacyjny Twojego dziecka, a temat potrafi być koszmarnie skomplikowany! Pytanie z dzisiaj dotyczy poziomu szczegółowości zapisów planu: Jak szczegółowe powinny być jego zapisy? . EHCP ma być dokumentem szczegółowym, co stanowi nie tylko SEND Code, ale też case law (czyli postanowienia trybunału II instancji, publikowane jako precedensy). Niestety często taki nie jest, z różnych powodów... Po pierwsze, osoby piszące plan różnią się w zakresie umiejętności (tak! często robią to komple