Przejdź do głównej zawartości

Przedruk z "Polityki" z 2012r. - bardzo mądry tekst o wpływie sposobu oceniania na postępy uczniów.

Szkolny błąd


Choć młodzi Polacy na potęgę wkuwają angielski, to gdy przychodzi co do czego, wielu boi się wykrztusić słowo.
Dlaczego w polskiej szkole tak trudno nauczyć się rozmawiać w obcym języku?
Dyrektora Puściana niektórzy uczniowie pytają wprost: Po co mam się uczyć? Pojedziesz do pracy w Anglii, Irlandii - odpowiada. A uczeń na to: brat był, mieszkał z kolegami, pracował w fabryce, na 200 osób 180 to Polacy. To Anglicy musieli się nauczyć po polsku.
Krzysztof Kamil Puścian jest dyrektorem gimnazjum w Manowie w Zachodniopomorskiem, nauczycielem anglistą. Wojuje od lat. Ale też od lat sytuacja się powtarza: z egzaminami z przedmiotów humanistycznych i matematyczno-przyrodniczych nastolatki z prowincji radzą sobie prawie tak sarno jak te z metropolii. A egzamin z języka angielskiego wypada o 12-14 proc. gorzej niż w szkołach w mieście. Tak było również w ubiegłym roku, po zmianie sposobu testowania. Na poziomie podstawowym na wsi młodzież średnio zaliczała 58 proc. zadań, w dużym mieście - 70 proc. Na poziomie rozszerzonym: 39 proc. i 54 proc.

Eksperci od nauki języka oceniają, że różnic by nie było, gdyby odsiać wpływ łatwiej dostępnego w miastach Internetu, filmów, a przede wszystkim działających tam szkół językowych. Jest ich w Polsce ok. 3 tys. Według szacunków Polskiego Stowarzyszenia na rzecz Jakości w Nauczaniu Języków Obcych PASE, na kursach doszkala się mniej więcej milion Polaków. Drugie tyle korzysta z pomocy indywidualnych nauczycieli. W dużych warszawskich szkołach na dodatkowe lekcje chodzi często 60-80 proc. uczniów. Wcale to jeszcze nie znaczy, że polska młodzież, nawet ta wielkomiejska, masowo dorównuje Europejczykom. Według opublikowanych wiosną wyników badań 15-latków ESLC (odpowiednik znanych międzynarodowych testów PISA), polscy gimnazjaliści - także ci, którzy douczają się na korepetycjach czy kursach - znaleźli się wśród najsłabszych: poziom A1, oznaczający opanowanie umiejętności najbardziej podstawowych w języku angielskim, osiągnęło 34 proc. badanych. (Podobnie źle jest we Francji).
Wynikałoby z tego, że w szkole - wiejskiej czy miejskiej - dobrze języka nauczyć się nie sposób. Dlaczego?

Dobry się nudzi, słaby nie rozumie
Do niedawna zwykło się wyjaśniać wszystko niewystarczającą liczbą lekcji. Faktycznie, w zestawieniu Eurydice, gdzie zgromadzono dane o nauczaniu języków obcych w szkołach w Europie, jeszcze w 2007 r. Polska, ucząca dzieci obowiązkowego języka obcego łącznie przez 456 godzin w podstawówce i w gimnazjum, lądowała w ogonie krajów UE. Litwini poświęcali na języki 755 godzin, Duńczycy- 900, a Maltańczycy-ponad 1,8 tys.
Od roku szkolnego 2008/09 już nawet polscy pierwszoklasiści uczą się języka obcego, zwykle angielskiego. Na początek dwie godziny tygodniowo, w klasach od czwartej do szóstej - trzy, w gimnazjum - też trzy, a do tego dochodzą obowiązkowe lekcje drugiego języka (przed reformą zaczynały się dopiero w liceum).
Metodycy zalecają, by dzieci, które uczyły się jakiegoś języka, na kolejnych etapach edukacji nie rozpoczynały kursu od zera. W gimnazjum to nawet obowiązek. Jeśli w klasie uczniowie różnią się poziomem, na lekcjach języka powinni być rozdzieleni na grupy liczące do 24 uczniów. To w teorii.
- W mojej szkole klasy liczą 23-25 osób - opowiada Krzysztof Kamil Puścian. - To za mało, żeby upierać się przy podziale klasy na grupy. Stworzenie 10-15-osobowych zespołów, w których optymalnie ćwiczy się komunikację, oznacza, że potrzebny jest dodatkowy nauczyciel, czyli - z perspektywy utrzymujących szkołę władz samorządowych - dodatkowe pieniądze. W wielu szkołach zatem podziału na grupy nie ma. Nauczycielowi pozostaje prowadzić lekcje na poziomie średnim - początkujący nic nie rozumie, a zaawansowany umiera z nudów. Najpierw należy jednak tę średnią ustalić. Kilka tygodni po rozpoczęciu roku w nowej szkole upływa więc na rozpoznawaniu, kto co umie, połączonym z powtórką. Na ostatniej prostej, w liceum, z tego samego powodu można stracić pół roku albo i rok.

Obsesja oceniania
Kolejna sprawa to nauczyciele angliści. Kuratoria nie przeprowadzają konkursów na te stanowiska. Decydują, czy ktoś nada się do szkoły na podstawie dyplomu szkoły wyższej. Nabór do szkół językowych jest natomiast zwykle taki jak w każdej innej firmie komercyjnej: CV, wywiad, testy.
Nauczyciel w firmie dostanie za godzinę lekcyjną średnio 50 zł brutto, w szkole państwowej przeciętnie 36 zł. Ale gdy uwzględnić dodatki, nie są to kosmiczne dysproporcje. Czyli trudno wyciągnąć z tego wniosek, że już na starcie w szkołach językowych lądują najlepsi, a w szkołach powszechnych - marna reszta.
O ile jednak właściciele firm posyłają swoich pracowników już w trakcie pracy na rozmaite szkolenia i konsultacje (na ogół), o tyle państwowemu nauczycielowi zapewnia się ocenę i nadzór. Ocenę najłatwiej przeprowadzić na podstawie. .. ocen stawianych przez nauczyciela uczniom. I zamiast uczyć, szkoła obsesyjnie ocenia. Grzegorz Śpiewak, wykładowca metodyki z nowojorskiej uczelni New School, robi czasem eksperyment. Pokazuje nauczycielom popodkreślane na czerwono wypracowanie. Co uczeń z tym zrobi? - pyta. I podpowiada: wyrzuci. - Bo co ma zrobić? Proponuję więc, by nie czerwonym, a zielonym markerem zaznaczyć wszystko, co w wypracowaniu było dobrze. Zostanie 20-30 proc. białych miejsc. Trzeba to oddać uczniowi. Bez oceny. Niech teraz zrobi resztę tak, by wszystko można było zaznaczyć na zielono. Uczeń ma nowe zadanie, a przy okazji informację, że 70 proc. pracy wykonał dobrze.
Trudno to jednak rozpowszechnić, bo polski sposób nauczania, przekazywany kolejnym pokoleniom pedagogów, za główny cel stawia sobie walkę z błędem i dążenie do językowej perfekcji. W świecie, w którym tylko jedna czwarta ludzi mówiących po angielsku to native speakerzy (400 min na 1,6 mld), językowa perfekcja staje się pojęciem mglistym: do robienia interesów z partnerami z różnych krajów idealna gramatyka nie 'jest niezbędna - podkreśla dr Śpiewak. - Twardy polski akcent jest wręcz łatwiejszy do zrozumienia niż oryginalny brytyjski. Gorzej, gdy ktoś z obawy przed popełnieniem błędu nie jest w stanie się odezwać.
A ta obawa przybiera w polskim społeczeństwie formy groteskowe. Gdy nauczyciel angielskiego (prywatna szkoła językowa, północ Polski) kilka lat temu chciał zrobić coś ekstra - nauczyć 8-letnich kursantów kupować lody - musiał szczegółowo rozpisać pani sprzedawczyni: o co ma pytać, co odpowiadać, a wcześniej w ogóle ubłagać ją, by się zgodziła. Bo pani - choć umiała - wstydziła się mówić po angielsku. Nawet do małych dzieci.

Marchewką, nie kijem
W szkole powszechnej może się udać nauka bez ocen, cenzurek, bez terroru błędu. Europejski Fundusz Rozwoju Wsi Polskiej od pięciu lat prowadzi w najbiedniejszych gminach program Youngster - dofinansowane dodatkowe zajęcia z angielskiego dla uczniów III klas gimnazjów. W pierwszym roku nauczyciele buntowali się przeciwko wprowadzonym zasadom: żadnych stopni, prac domowych, kartkówek. Wkrótce okazało się, o ile skuteczniejsza jest w nauczaniu marchewka od kija. Dzieci same chcą startować w konkursach, tworzą wspólne prezentacje. W Manowcach, w gimnazjum Krzysztofa Kamila Puściana, uczestnicy Youngstera po ośmiu miesiącach zajęć w testach zdobywają o ponad 20 proc. lepsze wyniki niż na początku kursu.
Zgłaszają się sami pod koniec II klasy - zwykle to 60-70 proc. uczniów. Chętnych dzieli się na dwie-trzy grupy i uczy po trzy godziny tygodniowo (trzeba tylko wcisnąć je w rozkład jazdy gimbusa - na przesunięcie odjazdu raz w tygodniu na 17.00 organ prowadzący szkołę się nie godzi). Troje dzieci, które dzięki programowi najbardziej się poprawiły, na koniec dostaje nagrodę. Dyrektor Puścian jest pewny, że klucz tkwi w motywacji dzieci: jeśli już same decydują, że chcą się uczyć, to się uczą.
A zachęty wymyślić coraz trudniej. Oglądanie filmów, dawniej świetny fortel, by przemycić nowe słówka, nikogo dziś nie bawi. Bawią portale społecznościowe, czasem nowe technologie. Ale żeby się tym zająć, trzeba mieć dodatkowe godziny, bo te obowiązkowe wystarczają akurat na materiał do egzaminu.
Cóż, najlepsza we wspomnianym rankingu ESLC Szwecja wcale tak znowu tych godzin nie mnoży, przeciwnie - na angielski poświęca się tam zaledwie 480 godzin w podstawówce i w gimnazjum. Jednocześnie rynku prywatnych szkół językowych właściwie w tym kraju nie ma. Ponad połowa uczniów osiąga tam jednak wyższy poziom samodzielności językowej B2 - to o trzy stopnie lepiej niż Polacy! Mali Szwedzi obowiązkowo muszą się uczyć właśnie angielskiego, zaczynają w wieku lat siedmiu. I od najwcześniejszych lat ćwiczą mówienie w naturalnych sytuacjach, jeżdżąc na szkolne wycieczki po Europie. Podobno mają solidnie zaszczepione coś, co fachowcy nazywają
subiektywnym poczuciem użyteczności języka.
Takie przekonanie można dość łatwo w dzieciakach wyrobić. Dyrektorowi Puścianowi z Manowa marzy się, żeby choć raz na trzy lata można było je zawieźć na kilka dni do Londynu. Kiedyś na spółkę z inną szkołą udało mu się ściągnąć native speakera. Marzyłoby mu się to znowu. Najlepiej, gdyby był czarnoskóry. Żeby widziały, że nauka w miarę szybko przynosi konkretny zysk. Na przykład możliwość rozmowy z kimś wyjątkowym.

JOANNA CIEŚLA

ŹRÓDŁO: POLITYKA nr 35, sierpień - wrzesień 2012

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

EHCP

To jest trochę 'post na zamówienie', ponieważ dostaję regularnie sporo pytań dotyczących uczniów ze szczególnymi potrzebami edukacyjnymi i niepełnosprawnościami (SEND) i tego, jak ten problem rozwiązywany jest w brytyjskich szkołach. Pytania te docierają zarówno od nauczycieli z Polski, jak i od rodziców - ekspatów mieszkających w UK, ale stawiających pierwsze kroki w tutejszym systemie. Im zatem dedykuję ten post i postaram się, żeby miał jakąś sensowną strukturę. 1. Co zgodnie z ustawodawstwem brytyjskim oznacza termin "SEND"? SEND to szczególne potrzeby edukacyjne i niepełnosprawności. W terminie tym zawiera się wszystko, co wpływa lub może wpływać na: - zachowanie ucznia, lub jego zdolność socjalizacji, np. jeśli ma on trudności w nawiązywaniu relacji z innymi dziećmi - umiejętność czytania i pisania, np. jeśli stwierdzono u niego dysleksję - zdolność rozumienia (możliwości poznawcze), np. jeśli u dziecka stwierdzono niepełnosprawność intelektua

EHCP "nie działa" - dlaczego? 5 przyczyn nieskuteczności EHCP

Ten post zainspirowała lektura licznych w ostatnich miesiącach postów w grupach dla rodziców dzieci autystycznych w UK dotyczących edukacji. W wielu z nich przejawia się ten sam motyw: moje dziecko ma EHCP, ale NIC z tego nie wynika. Nic się nie zmieniło. I co wtedy? Dla osób, które trafiły tu po raz pierwszy, więc są naturalną koleją rzeczy świeże w temacie, kilka wyjaśnień : 1. Fajna grupa społecznościowa dla rodziców dzieci autystycznych w UK jest tutaj: https://www.facebook.com/groups/autyzmwuk 2. EHCP to Education, Health and Care Plan, czyli takie angielsko-walijskie combo orzeczenia o kształceniu specjalnym i IPETu (indywidualnego planu edukacyjno-terapeutycznego). Jest to jedyny wiążący prawnie dokument w całym systemie edukacyjnym Anglii i Walii - i zobowiązuje każdego, kto jest w nim wymieniony, do robienia tego, co zostało w nim opisane. 3. O EHCP pisałam wcześniej dość dużo w innych postach na tym blogu, oto ich lista: - Podstawowe informacje o EHCP i jak złożyć wniosek o

Jak bardzo szczegółowe muszą być zapisy w planie EHCP? (z cyklu: EHCP)

O Educational Health and Care Plan ( EHCP) czyli odpowiedniku polskiego orzeczenia o potrzebie kształcenia specjalnego i indywidualnego planu edukacyjno-terapeutycznego (IPETu) 2w1 pisałam już wcześniej w poście, który omawia podstawy ubiegania się o taki plan: Post o EHCP z 2019r. . Polscy rodzice dzieci ze szczególnymi potrzebami edukacyjnymi i niepełnosprawnościami (czyli SEND), których dzieci otrzymują EHCP, mają mnóstwo pytań dotyczących tego dokumentu. Nic dziwnego - od tego dokumentu zależy sukces edukacyjny Twojego dziecka, a temat potrafi być koszmarnie skomplikowany! Pytanie z dzisiaj dotyczy poziomu szczegółowości zapisów planu: Jak szczegółowe powinny być jego zapisy? . EHCP ma być dokumentem szczegółowym, co stanowi nie tylko SEND Code, ale też case law (czyli postanowienia trybunału II instancji, publikowane jako precedensy). Niestety często taki nie jest, z różnych powodów... Po pierwsze, osoby piszące plan różnią się w zakresie umiejętności (tak! często robią to komple