27.09.2014

Spóźnione lecz szczere... SHARING DAYS

Sharing Days, czyli wspólna inicjatywa anglistów blogerów zakończyły się wczoraj. No właśnie - czyli wczoraj byłam Państwu winna wpis na ten temat, co niniejszym pragnę nadrobić. Najpierw pomoc wizualna, coby zrozumieć, o co nam - inicjatorom - chodziło.


Trochę się nas tam zebrało i w niniejszym poście - w ramach inspirowania, zachęcania, promowania i udostępniania pragnę Państwu opowiedzieć o blogach kolegów/ koleżanek. Wprawdzie są ponumerowane 1-16, nie chcę jednak dokonywać segregacji, stąd przewrotnie każdy blog u mnie jest nr 1.

  1. www.englishwithlittleant.wordpress.com
Co zrobi matka anglistka na urlopie macierzyńskim, potem wychowawczym, żeby nie oszaleć? Co będzie kontynuować nawet, gdy wróci do pracy? Otóż da dziecku to, co najlepsze - podstawy języka w fajnej postaci i to właśnie jest u Mrówki i Maci :D Wszyscy posiadający lub/oraz nauczający małe dzieci mile widziani.
  1. www.zglowynapapier.blogspot.com
 Arcykreatywna Mary objawiła mi się najpierw przy okazji rozpoczęcia działalności przez Eduplanet.com.pl (wpadłyśmy na siebie na fejsie na ich fanpage'u) i tak jakoś zostało. Niestety, nie udało nam się razem pracować, nad czym ubolewam, niemniej śledzę pilnie jej poczynania. A jest co śledzić, proszę państwa. Panna Mary bowiem zamieszcza świetne materiały do pracy z dziećmi w wieku 3-12 lat (mój target z English Empire, chlip chlip) i jakoś tak jej sposób myślenia cudownie zbiega się z moim. Co tu gadać - jeśli ktoś czyta mnie i nie zwariował, to tam wsiąknie na bank i będzie mu się podobało nawet bardziej niż tu!
  1. www.anglokids.pl
 Cytuję za autorką "skupiam się na znajdowaniu ciekawych artykułów, niekonwencjonalnych pomysłów na lekcje angielskiego w szkole, przedszkolu jak i w domu z dzieckiem!" Faktycznie - blog o ciekawostkach, tak bym go opisała od siebie.
  1. http://www.english-nook.blogspot.com
Nauczycielka - nauczycielom. O wszystkim - o wkurzającej szkole, o fajnych dzieciach, o ciekawych materiałach, o rzeczywistości, o planach... Jeśli wiesz, co w szkole piszczy, to na pewno również odnajdziesz w tym kawałek siebie :) a że autorka pisze nieźle, senność Państwu nie grozi.
  1. http://hummingbirdels.blogspot.com
Blog, na który trafiłam dopiero przy okazji tej inicjatywy. Zaskoczenie - pozytywne niezwykle. Podobne tony jak u Mary - czyli niesztampowe pomoce naukowe, fajne zabawy, wszystko mocno przemyślane, zaplanowane. Mrrrr.
  1. http://english24na7.blogspot.com/
Recenzje książek, opisy metod, edukacyjne tips and tricks - oto klimat tego bloga. Jedynym minusem bloga jest zawarty w opisie słownika z Biedronki zwrot "organy wewnętrzne". Szanowny autorze - organy wyróżniamy u roślin (wyłącznie!), ludzie i zwierzęta posiadają narządy.
  1. http://agatarybus.pl/
Fajne, bo od serca. Fajne, bo proste. Fajne, bo nie nudne. Fajne, bo o wszystkim - o tym, czego i jak aktualnie autorka naucza; co poleca; z czego korzysta; co się przydaje; hity i kity etc. :D  
  1. http://hangielski.blogspot.com/
Angielski z panią H. czyli hangielski :) Autorka pisze o pomysłach na zajęcia dla młodszej podstawówki i starszego przedszkola, jednocześnie np. bardzo fajnie adaptując do polskich warunków znane mi z brytyjskiej szkoły pomysły na behaviour management - musicie koniecznie zobaczyć te tablice z class rules etc. 
  1. http://angdlakazdego.blogspot.com/
 Blog starej wyjadaczki - prowadzony od 2009 r! chyba najstarszy ze wszystkich opisywanych dziś. Wszystko o języku - zaczynała od komentowania artykułów, skończyła na scenariuszach zajęć (to lubię!). To już któryś z kolei adres bloga (rozumiem w pełni, sama to przeżywałam z moimi innymi nie-nauczycielskimi blogami), stąd jest fajny punkt odniesienia, można sobie sięgnąć do wpisów sprzed lat i zobaczyć, jak sposób myślenia i pracy autorki ewoluował przez lata. Dla mnie przede wszystkim mega fajne studium psychologiczne - z domieszką interesujących elementów zawodowych.
  1. http://englishforlaw.edublogs.org/
Platforma dyskusyjna dla studentów prawa z Polski i nie tylko, którzy chcą szlifować znajomość Legal English poza murami Alma Mater. Życzymy powodzenia!
  1. http://luczak.edu.pl/
 Zdaje się, że autorka tego bloga była inspiracją dla bloga powyżej :) bo uczelnia się zgadza, tematyka również pasuje... Dr Aleksandra Łuczak naucza Legal English i o tym właśnie pisze. Nic ponad to nie powiem, albowiem za głupia jestem - cóż ja mogę, ja co najwyżej o Medical English dniami i nocami, ale szacun pełen.
  1. http://www.englishmyway.pl
 Po zapoznaniu się z kilkoma wpisami stwierdzam, że jest to w dużym stopniu również English MY way! Uwielbienie dla pruskiego drylu poparte naukowymi przykładami, klasyfikacja czasowników nieregularnych z nieśmiertelnym "zrób 150 ćwiczeń i kurde wreszcie zapamiętaj!" - to jest to. Plus dla autorki, bo każdy lubi ludzi podobnych do siebie, nie? To psychologowie odkryli już dawno temu.
  1. http://jezykinawesolo.blogspot.com/
 Chudo na tym blogu - stwierdzę z przekąsem (jakobym sama, prawda, pisała non stop i miała archiwum z 10 ostatnich lat :P). Poza tym jest tu i angielski i niemiecki (poza kategorią - za nieobowiązkowe zadania stawiamy ocenę celującą). Może i ta skromna liczba wpisów jest celowa... na pewno pobudza apetyt... wręcz boleśnie go zaostrza. Proszę o więcej.
  1. http://www.korkianimatorki.blogspot.com/
 Crafty crafty über alles!!! Podoba mi się tu - jak nie wydać fortuny, a mieć świetne pomoce naukowe. W co się bawić (pamiętajmy: w czasie deszczu dzieci się nudzą!) w dowolnym języku. Co pożreć z okazji PMSa (ta pani PIECZE CIASTA - no way! serio!!!). Klimat mocno "po mojemu".
  1. http://lasubmersion.blogspot.com/
 Blog korepetytorki, wszechstronnej dość, z ciekawym, choć zupełnie różnym od mojego, spojrzeniem na realia. Z potencjałem - jak najbardziej, choć chyba autorka jest młoda i dopiero zbiera doświadczenie życiowe obijając się, niekiedy boleśnie, od różnych ścian, barier itp. Trzymam kciuki.
  1. http://full-time-teacher.blogspot.com/
Blog o angielskim, ale nie tylko - o małych dzieciach (1-3), opiece żłobkowej, zabawach dla małych małolatów, angielskim dla nich (chciałoby się zapytać, czy to MA sens? Ma, oczywiście, że ma, o ile jest rozsądnie zorganizowane i podane - tu raczej jest :D Jako źródło inspiracji sprawdza się fajnie - zajrzę pewnie jeszcze nie raz. 




24.09.2014

O organizacji roku szkolnego w UK

Przykładowe daty znajdziecie tu: http://www.newham.gov.uk/Pages/Services/School-term-and-holiday-dates.aspx Jak widać rok podzielony jest na:
- Autumn term (czasem zwany też Winter term)
- Spring Term
- Summer Term
do tego w połowie każdego 'okresu' jest 'half-term break' czyli co najmniej tygodniowe ferie. Mamy więc de facto 6 części roku szkolnego, ergo możliwe jest zrobienie minimum 6 dużych sekcji tematycznych, gdyż nauczanie jest topic-based.

Tematy są nakreślone w National Curriculum, szkoły dysponują sporą dowolnością co do sezonu ich realizacji - Curriculum określa pewne cele do osiągnięcia, tj. zakres wiedzy, zakres terminologii (przyroda!) etc. - sposób osiągnięcia pozostaje w gestii nauczyciela, w końcu za coś te 27,000 wg Inner London payscale (w innych częściach kraju mniej) na dzień dobry się dostaje (tak, tak - to nie pobory pod Kartą Nauczyciela...), a co roku za wyniki w trakcie review można podwyżkę dostać
 Z tematów realizowanych przez moje własne dziecko wymienię:
- Materials
- London is the place for me
- Volcanoes
- Health and nutrition

- Water

U nas w szkole analogiczne roczniki (przypadek? pracowałam właśnie z Year 3 w ub. roku szkolnym) miały:
- Forest
- Rotten Romans (znacie to skądś? - tak, tak Horrible Histories World)
- Simple Machines

Year 4 zajmował się wątkiem Egyptians - byłam z nimi na wycieczce w the British Museum (swoją drogą, zerknijcie na ich stronę - fantastyczne materiały dla nauczycieli i gry dla uczniów, nawet jeśli pracujecie w Ojczyźnie i uczycie angielskiego - CLIL w pełnej krasie: http://www.britishmuseum.org/explore/young_explorers1.aspx ). 











Year 5 tegoroczny zaczął naukę od wątku Anglo-Saxons, year 4 tegoroczny od Vikings czyli lecimy historią Anglii (dzień dobry, panie Zins!), do tego adekwatna lektura, więc w Y5 czytamy Beowulfa - spokojnie, w uwspółcześnionej wersji językowej! Btw, okazało się, że jestem jedyną osobą w szkole (poza koleżanką, naszą head of year), która czytała to cudo w oryginale (prof. Kolek mnie zmusił na pierwszym roku filologii...), co zdecydowanie podniosło moje notowania.
 

Ciekawostka - tablice interaktywne czują się tu rewelacyjnie i nawet w najbardziej "dziadowskiej" z wyglądu szkole i klasie, taka tablica jest - co więcej, jest WYKORZYSTYWANA I nauczyciele, nawet b. młodzi, wiedzą, jak to robić [ja, konserwa rodem z Polski, mam nadal z tym problem i zostaję po godzinach w celach treningowych niekiedy].

Jak realizowane są takie tematy? W mniej lub bardziej interesujący sposób, zależy to od nauczycieli, całych zespołów (n-le prowadzący każdy rocznik w ramach PPA pracują wspólnie - "uwielbiam" akronimy, Wy też? :P). W szkole mojej córki jest Inspiration Day (patrz wpis poniżej). W grę wchodzi też książka traktująca na dany temat (w ramach 'story time' nauczyciel czyta ją uczniom o danej porze dnia codziennie), książki dla dzieci (czytanki są oczywiście dla każdego wg poziomów, bowiem tu nie kształci się szarej masy w wersji słaby zostanie słaby, średni się nauczy, zdolny nadal będzie spał; oficjalne poziomowanie odbywa się 3 x w roku i jest to moment zmian, roszad w grupach - czyli praca przy stolikach, osobno dzieli się dzieci na matematyce, osobno na angielskim, osobno na "topics"). Książki dla dzieci omawia się w trakcie tzw. sesji 'guided reading'. W mojej szkole w jednej z klas wygląda to tak, że dzieciaki są podzielone na grupy wg poziomu znajomości języka i każda z grup dostaje (tak - szkoła ma, szkoła wydaje do rąk własnych! no more ganiania po bibliotekach w całym mieście :P) na tydzień książkę do zapoznania się w domu. W "swoim" dniu tygodnia siadają z nauczycielem, trochę czytają na głos fragmenty (podział na role, konkretny rozdział etc. - wg fantazji n-la), trochę odpowiadają na pytania, trochę streszczają, trochę dzielą się pozaszkolną wiedzą na dany temat ("extracurricular links" - coś, na czego punkcie wszyscy mają tu swoistą szajbę).
Oczywiście masa ćwiczeń, krótkie filmy video (ze stron telewizji reżimowej głównie :P), czasem coś super typu eksperyment ("czego rośliny potrzebują do życia"), wycieczka (moje własne dziecko: Science Museum - ad. tematu Materials, Tate Gallery, St Paul's Cathedral, Tower of London - London is the place for me, Olympic Park - health and nutrition; dzieci w szkole: Epping Forest - forest, British Museum - Egyptians) czy coś do jedzenia (moja córka układała jadłospis, opracowywała przepisy na zdrowe potrawy, mieli healthy food picnic w pobliskim parku; dzieci w mojej szkole przygotowywały potrawy starożytnych i nowożytnych Rzymian). Można spokojnie puścić wodze fantazji, im więcej ciekawostek, im więcej luzackiego czasu na dywanie (no dobra, w UK nie znają pojęcia "luzacki" - pruski dryl dyscyplinarny jest ma-sak-rycz-ny! szkoda, że nijak się nie przekłada na dryl akademicki - tego mi brak) tym lepiej. Dzieci mają być wystawione na wpływ wiedzy, nauki, ciekawostek, uczyć się celowo i przy okazji - tego samego życzę nam wszystkim, naszym rodzinom i uczniom

21.09.2014

Co boli z ostatniego miesiąca? Różnice bolą - różnice między szkołami. Mamy bowiem podstawówkę, w której dziecko z Y4 (8 lat) wyszukuje reguły w ciągach liczb (z ujemnymi, sześciocyfrowymi i ułamkami dziesiętnymi włącznie), opisuje regułę, dodaje 6 kolejnych liczb...; opisuje swój dzień w pamiętniku, bohatera z książki, ulubioną zabawkę etc. .... W tym samym borough jest podstawówka, gdzie w Y5 (9 lat) dzieci pracują na ciągach liczb (nie wszystkie dostaną ujemne, sześciocyfrowe czy ułamki dziesiętne), opisują reguły (lub - słabsze - stosują się do podanej reguły), opisują swój dzień w pamiętniku, bohatera z książki, ulubioną zabawkę etc.... . Szkoła nr 1 to szkoła mojej młodszej córki (która jest w słabszej grupie w swojej klasie = ma zadawane prace na niższym poziomie niż reszta klasy); szkoła nr 2 to moja szkoła. Kombinuję, co my robimy nie tak, że szkoła nr 1 ma po prostu lepsze wyniki - widziałam tamte dzieci, rozmawiałam z nimi, pracowałam na wycieczkach i one zdecydowanie nie są genialne, są po prostu przeciętne. Czy dzieciaki ze szkoły nr 2 tak nie mogą? Mam dziwne poczucie, że różnica tkwi nie w poziomach, tylko w nas. Jeśli moja własna córka (poziom 2c, ocena z lipca b.r.) jest w stanie ogarnąć temat, to dzieci o rok starsze (dłużej w UK, poziom 2a, 3c etc.) nie potrafią???????????????? Co robimy NIE TAK? Mam poczucie, że element obowiązku zawodzi. Moja młoda wraca ze szkoły z wizją "MUSZĘ". Z czym wracają ze szkoły nasi uczniowie?

Poziomowanie i różnicowanie

Poziomowanie, różnicowanie - dwa słowa, wokół których przez ostatnie x dni kręci się mój zawodowy świat.

Poziomowanie - ustalenie w jednoznaczny sposób, na jakim poziomie (w odniesieniu do National Curriculum) są aktualnie uczniowie (poziomy mamy różne dla English i Maths, czyli można być orłem z matmy cienkim językowo...) i podzielenie ich na grupy wg poziomów (znów - osobne grupy z języka, osobne z matematyki).

Różnicowanie - zapewnienie tym grupom zadań, wyzwań, ćwiczeń, aktywności, wyjaśnień etc. dostosowanych do ich poziomu, choć wszyscy mają osiągnąć w jakimś stopniu ten sam cel (learning objective - lekki "fiś" Ofstedu, koniecznie ma być w zeszycie wpisany/ wklejony, następnie po lekcji uczeń ocenia sam siebie w odniesieniu do celu, po czym nauczyciel wpisuje mu w komentarzu, co może zrobić, by dany cel/ założenie pełniej osiągnąć, lub jaki jest kolejny etap jeśli cel istotnie został osiągnięty). W praktyce wygląda to tak, że jeśli celem jest 'umiejętność dodawania pisemnego' to słabsza grupa będzie dodawać liczby dwucyfrowe, otrzyma możliwość używania number lines (kartka długa jak makaron z cyframi od 0 do 100 po kolei) albo number square (kwadrat 10 x 10 z liczbami od 1 do 100 po kolei od lewej do prawej); grupa średnia będzie korzystać z partycjonowania czyli liczbę 236 podzieli na 200+30+6 itp., a grupa najwyższa będzie działać na liczbach cztero- i więcej cyfrowych standardowo pisemnie tak, jak uczymy się tego w Polsce.

W czym tkwi problem? W życiu i praktyce.
Uczniowie się zmieniają. Uczniowie obcojęzyczni uczą się angielskiego (np. przez wakacje) i wracają nagle umiejąc znaaacznie więcej niż umieli wcześniej - dziecko uznane za poziom 2 z matematyki wraca ze znajomością poleceń w j. angielskim i momentalnie zostaje matematykiem na poziomie 4 (mam w klasie takie przykłady!). Jest jeszcze opcja, że nauczyciel poprzedni się nie przyłożył do poziomowania... też mam takie przykłady. Tudzież, że trafi się dziecko, które nie pisze i nie czyta w żadnym języku, a lat ma 9 - w ojczystym mówi i rozumie, angielski rozumie szczątkowo, gdyż do szkoły, mimo wieku, nigdy nie chodziło, a system wykrył jego istnienie, gdy ktoś błyskotliwie po paru latach skojarzył biorcę zasiłków z brakiem przydziału szkolnego.

I oczywiście całość wymaga w praktyce niesamowitej ekwilibrystyki. Abstrahując od dzieci ze szczególnymi potrzebami edukacyjnymi rozpoznanie medyczne z kodem F, jakiekolwiek), które mają zazwyczaj przydzieloną jednoosobową asystę Learning Support Assistant, reszta klasy przy odrobinie szczęścia ma nauczyciela i teaching assistant, przy braku szczęścia (i finansów w szkole) - tylko nauczyciela (prawie jak w Polsce, nie?). Przyznam szczerze, że nawet pracując w teamie dwuosobowym, ogarnięcie całej 30stki i dopilnowanie, żeby zrozumieli wszystko, wykonali polecenia, pozostali skoncentrowani na tym, co mają robić, a całość przebiegła bez zakłóceń i ofiar w ludziach, jest wyzwaniem. Rozliczani jesteśmy z postępu uczniów - ich progres = nasza podwyżka, więc starać się trzeba non stop.

Dużo... pracy, zachęcania, proponowania.
Mało... za mało PRZYMUSU i pruskiego drylu w tym widzę, szczerze mówiąc. Uczniowie są stawiani przed wyborami, mają podejmować decyzję, tylko szczerze mówiąc nie wiem, czy pozwolenie nielatowi lat 8-9-10 na dokonywanie wyborów, które mogą im schrzanić przyszłość (będą mieć tyły w gimnazjum, słabszy wynik SATS i GCSE, więc gorsza uczelnia albo jej brak etc.), jest mądre i rozsądne... Teraz trochę zmieniły się zasady, na rzecz większego nacisku ze strony nauczyciela, choć u mnie w szkole echa nowych praw jeszcze nie zaczęły wybrzmiewać - może niedługo zaczną. Będąc odpowiedzialna za uczniów obcojęzycznych skłaniam się jednak w stronę pewnego przymusu i wolności kontrolowanej - prace domowe i rozliczanie z nich, "zrób to" zamiast "czy mógłbyś" itp. Zobaczymy w grudniu, jakie będą efekty nieco spolszczonego podejścia do wyspiarskich dzieci.

20.09.2014

Inspekcja, inspekcja... i po inspekcji.

OFSTED - gwarant jakości dla rodzica, straszak dla nauczyciela... trochę w tym prawdy, trochę opowieści bulwarowych, sporo polityki... A zatem: żyję po inspekcji #1, nie wiem nadal, co stwierdzono i co jest do poprawy (na raport czeka się 3 tygodnie), gdy się dowiem, nie omieszkam się podzielić. W każdym razie czuję się, jak porzucony ciuch bezdomnego, dodatkowo przejechany przez tramwaj. Oto subiektywna relacja z inspekcji Ofstedu oczami wykwalifikowanego nauczyciela zatrudnionego jako nauczyciel wspomagający we wschodniolondyńskiej podstawówce, której nazwy z przyczyn oczywistych nie będzie dane Państwu poznać:

Dzień 0 - ok. 14.30 rozchodzi się wieść. Uśmiechy zastygają ludziom na twarzach, oświecamy uczniów, że muszą być "szczególnie grzeczni", "szczególnie uprzejmi", "szczególnie pilni" i w ogóle wszystko szczególnie w najbliższych dniach, albowiem odwiedzają nas szczególni goście, więc oczywiście wszystkim nam zależy, żeby pokazać się od jak najlepszej strony, żeby wiedzieli, że uczniowie w naszej szkole są super, dobrze wychowani i chcą się uczyć, prawda, dzieci? Siedzimy w pracy do 19 minimum, sprzątanie klas, planowanie lekcji na kolejne 2 dni, rozkładanie wszystkiego na ławkach na następny poranek, nagłe oświecenia typu "O Boże, ale ja mam 2 dzieci w klasie, które nie mówią po angielsku i co ja z nimi zrobię przez cały ten czas?!", albowiem inspektorzy mogą wejść w dowolnej chwili od 9.00 do 15.15 i spędzić w klasie dowolnie długi czas... Tkwię tam ogarniając te wszystkie przypadki nagłych oświeceń w 5 klasach, standardowo - tak mnie upchnięto - jedna z "moich" nauczycielek współpracuje ze mną w pełni ("stara, byłabym idiotką, gdybym nie skorzystała z błogosławieństwa posiadania dodatkowego wykwalifikowanego nauczyciela w klasie przez pół tygodnia!"), druga - zero informacji przed (ok, dowiem się na miejscu i zapewne WTEDY przyjdą szanowni wizytatorzy...). Szybkie zebranie o 15.30 - dyrekcja oficjalnie nas informuje, prosi o współpracę, zapewnia, że to tylko 2 dni i takie tam ple ple ple...

Dzień 1 - byłam w pracy 8.20 (zaczynam 8.30) i byłam chyba ostatnią osobą, która tam dotarła. Parking pełny, lista (podpisujemy codziennie) pełna, złapałam lekkiego moralniaka na wejściu, ale co tam... Widząc pełną panikę, zbiorową histerię i biegające po szkole zmasakrowane ludziki (z vicenaczelną patrzącą na świat niewidzącym wzrokiem, która nie odpowiedziała mi na "dzień dobry" na czele), miałam jedno pragnienie - odciąć się od tej atmosfery. Moja metoda walki ze stresem? Wmówić sobie, że to mnie w zasadzie NIE dotyczy i generalnie jest cool. Podobnie zdaje się działa moja ulubiona koleżanka, nasza head of year. "Jestem tu dla dzieci każdego dnia i dwa dni inspekcji tego nie zmienią, więc jest dobrze. Kropka. A teraz jadę do domu" - oświadczyła poprzedniego dnia i miała rację. Godzina 9.00 - robimy swoje. Inspektorzy nie przychodzą, choć ich kanciapa jest idealnie naprzeciwko naszej klasy. Szkoda, bo to była fajnie przygotowana lekcja... Kwadrans przerwy, w pokoju nauczycielskim padają pytania "jesteś przed czy po?". Zaliczam szybki kubek herbaty i decyduję się - po raz pierwszy w tym roku, albowiem nie jest to moim obowiązkiem - popatrzeć na assembly (taka krzyżówka apelu i godziny wychowawczej, odbywana codziennie przez kwadrans; w niektórych szkołach ma mocno religijny charakter, w innych - w tym u nas - ogólnowychowawczo-etyczno-umoralniający). Przydałam się, chłopaczek z SEN tkwi w kącie i rozrabia... siadłam obok niego (i obok pana inspektora, oops), wyjaśniając, co tu robimy i dlaczego... (z tyłu głowy pytanie: gdzie jest ta miła starsza pani, LSA chłopczyka, która powinna nie odstępować go na krok, hę? acz mniejsza z tym).
Druga lekcja (do obiadu) - inspektorów brak, my robimy co nasze, przy okazji fajnie się przy tym bawiąc. Plus dla nas - szkoda, że nikt tego nie widział... 
Obiad - wyłączam się całkowicie i odmawiam skrócenia przysługującej mi przerwy na rzecz pani nauczycielki i jej kserówek. Może sobie sama skrócić przerwę...
Zaczynamy kolejne zajęcia, w locie zostaję poinformowana, co mam robić - OK, no problem, tylko po co mnie pyta, jak osła, czy wiem, co to factors and multiples? Dostaję swoją szóstkę dzieci do "obsługi", jedno z nich wychodzi zaraz na początku na interwencyjną naukę czytania (trochę szkoda, ale cóż.... SENCOs żyją swoim życiem...), zostaje zatem pięcioro. Przedzieramy się przez teorię, skracam ją do niezbędnego minimum, jakiego uczymy zwykle w Polsce, bez gmatwania dzieciom w głowach. W międzyczasie wchodzi dwóch inspektorów. Źle im z oczu patrzy - stwierdzam, jednocześnie objaśniając factors of 16. Jeden, z ADHD chyba, zaczyna biegać po całej klasie, tylko szklanki brak, żeby sobie z nią ucho przystawiał do ściany... pałęta się między ławkami, zagląda każdemu przez ramię. Drugi siada... ale nie tak, żeby widzieć, co się dzieje na forum klasy, o nie... Siada przy MOIM stoliku i moich 5 dzieciach. Z sześciu gardeł (5 nieletnich i jednego dorosłego) wyrywa się zgodne chóralne "oh, no!". Pan inspektor nie uśmiecha się, słysząc te trele... źle to wróży czy dobrze? Nie mam czasu na rozmyślania, the show must go on... więc pracuję, za to mi w końcu (słabo) płacą. Robię swoje, przebrnęliśmy przez teorię, lecimy przez praktykę, widzę światełko w tunelu, a WTEM!... do klasy wchodzi ... nikt inny, tylko nie zaproszona na chrzciny wróżka (jak w bajce, nie?), mój szósty uczeń. Szczęśliwy, roztrąca ławki, podszczypuje dzieci (zamordować gada, grrrrrrr), przypominam mu o zasadach kulturalnego i bezpiecznego zachowania, każę usiąść. Siadł - wyyyyciąąąąąąga rzeeeeeeczy - ok, polecenia w formie równoważników zdań, po jednym na raz. Udało się. Reszta pracuje, z doskoku kontroluję, pokazując "thumbs up" tudzież zadając pytania naprowadzające. Anteny (czyt. uszy) inspektora pracują na pełnych obrotach. Drugi nadal gdzieś tam biega, nie widzę go w sumie, bo i tak pot spływa ze mnie po sam zadek. Dziecko #6 - objaśniam, co robimy, jak, gdzie i dlaczego, co chwila pukając palcem w tablicę "focus!". Zadaję pytania sprawdzające - ok, załapał, znaczy uważał. Uff, no to pierwszy przykład rób, a potem kolejne, obywatelu. Yes, Mrs Kalisz - brzmi odpowiedź. Wracam do pozostałej piątki, szybka kontrola. Jeden rzut oka i widzę, że kolega nr 6 znów siedzi, bawiąc się czymś-tam (counters? number fan? - wszystko jest dobre do zabawy...). Dlaczego nie pracujesz? Bo nie umiem. Ok, wdech-wydech. Zadaję pytania sprawdzające - umie. No to zrób to teraz tak, jak mi powiedziałeś - OK, Mrs Kalisz. W tym momencie inspektor przysuwa się niebezpiecznie blisko "A czego ty się dzisiaj nauczyłeś, chłopcze?" pyta ucznia # 6. Ten, z budyniowym uśmiechem i pełnym entuzjazmem odpowiada głośno "Nothing, sir!!!! I don't know anything at all!!!" Kurtyna opada, pięcioro dzieci patrzy w przerażeniu, mnie para idzie uszami, ustami i nosem. Za najsensowniejsze uznaję skoncentrowanie się na dzieciach, więc kontynuujemy pracę... po chwili, gdy pan inspektor daje młodemu spokój, podchodzę znowu. Zadaję pytania sprawdzające do trzeciego i czwartego przykładu - umie. Napisz to szybko - proszę. OK, Mrs Kalisz. Pisze... Inspektorzy wychodzą. W 20 minut schudłam 10 kg, postarzałam się o 10 lat i już nigdy nic nie będzie takie samo...

/c.d.n./

Zachęcona, a wręcz przymuszona....

zakładam bloga.

Nie powiem, który z kolei to blog... Sporo ich było/ jest. Podzielone tematycznie i wg języka prowadzenia. Oficjalnie jest to blog nr 3. Nieoficjalnie - statystyki prezentują się odmiennie, jak to w życiu.

A po co mi to?

Motto mojego fanpage'a FB głosi:

"Polish vs. British educational system - let's find out and continue doing what is good, get rid of what is bad and share knowledge & experience." 

i o tym ma też być - co nas różni, co nas dzieli w kwestii nauczania, co jest fajne, a co mniej, co można zmienić, co obowiązkowo należy zachować, oczywiście z duuuużą dozą subiektywizmu, wyindywidualizowania się z rozentuzjazmowanego tłumu i takich tam.

Zapraszam zatem, gościu siądź pod mym cieniem a... tfu.. raczej bierzcie i uczcie się z tego wszyscy, tak - teraz brzmi to dużo lepiej :)