19.11.2014

Niesprawiedliwość

... to taki dziwny stan, kiedy krzywda dzieje się tym, którzy nie mają możliwości się bronić.

Przykładowe sytuacje:
1) dziecko dyskryminowane przez personel szkoły bez wyraźnego powodu (a może status emigranta jest tego powodem?)
2) pracownik, na którego szuka się paragrafu, bo zgłosił przypadek przekroczenia uprawnień przez innych pracowników (nazywanie dzieci słowami uznanymi publicznie za obraźliwe aka syt. z pkt 1)
3) dyrektor szkoły w oficjalnych wypowiedziach każdorazowo wspomina swój brak zgody na złe traktowanie dzieci, odbieranie im szansy uczenia się i osiągania maksimum ich potencjału, podczas gdy w praktyce (czyli, gdy zdarzy się sytuacja wymagająca interwencji), następuje chowanie głowy w piasek, podpieranie się koniecznością posiadania "twardych dowodów", przy stwierdzeniu, że nie zamierza dalej badać sprawy

To w charakterze podsumowania tygodnia dziś Państwu dość pesymistycznie prezentuję. Wprawdzie nasi bracia ze wschodu mówią "Tisze budiesz, dalsze jediesz", niemniej to nie jest moja zasada.

AND NOW SOMETHING FOR MY ENGLISH-SPEAKING FANS. WOOW!!! This time you won't have to use Google Translate to look for the crime while there's none. What a relief. Below, there's a faithful translation of the above note.

INJUSTICE
... is such a weird state, when those who cannot defend themselves are somewhat harmed.

A few examples:
1) a child is discriminated against by the school staff for no apparent reason (or: perhaps the child's immigrant status is the reason?)
2) an employee, whose conduct becomes a subject of investigation after he/ she has reported exceeding official authority by another employee (involving calling children names using words considered offensive or the situation described in item 1 hereinabove)
3) the school headteacher always emphasizing their lack of approval of child maltreatment, depriving them of the only chance to learn and to achieve their maximum potential when speaking in public, whereas in practice (i.e. when there is a need to intervene), they bury their heads in sand and just keep on talking about the lack of "solid evidence" with the simultaneous reluctance to investigate into the matter.

This is a pessimistic summary of the last week. As a matter of fact, our brothers from behind the Eastern border say "Tishe budesh dalshe edesh", but it's not the rule I want to abide by.

25.10.2014

Assessment for learning cz. 3

Dziś o roli pytań w ocenianiu.

Kto komu zadaje pytania?
Jakie pytania należy zadawać?
Jak należy zadawać pytania?
Po co komu te pytania?
- to taki krótki "rozkład jazdy" tego wpisu.

Całość osnuta wokół następującego konceptu teoretycznego:
Identify the key questions in relation to the learning intentions for the
lesson
Decide on the level, order and timing of questions
Extend the questioning - thinking of subsidiary questions to ask
Analyse anticipated answers and responses you might give
 ... czyli w ramach planowania rolą nauczyciela jest sformułowanie zawczasu pytań kluczowych dotyczących celu lekcji, podjęcie decyzji, na ile głęboko dociekać, w jakiej kolejności i w którym momencie postawić określone pytania, czy/ jakie pytania dodatkowe zadać, jakie odpowiedzi padną przypuszczalnie i jak na nie (za)reagować.

To, że nauczyciel planuje, to akurat oczywiste, kto natomiast ma pytać? Najkrócej - wszyscy! Klasa powinna być miejscem zadawania pytań, społecznością osób dociekających zdecydowanych się uczyć i rozwijać, grupą ludzi, którzy nie boją się podejmować ryzyka, stawiać pytań i popełniać błędy. Każdy błąd bowiem to kolejna lekcja, z wnioskami, kierunkiem poprawy etc., ale o tym już chyba było :)

Jakiemu celowi służy zadawanie pytań?

- wzbudza zainteresowanie tematem
- pozwala stwierdzić, co uczniowie wiedzą na dany temat
- ujawnia braki w wiedzy uczniów, pozwala rozeznać przeszkody i trudności napotykane w procesie uczenia się (rola diagnostyczna)
- dostarcza uczniom możliwości refleksji i uczenia się przez dyskusję
- nakierowuje uwagę uczniów na zagadnienie lub konkretny jego aspekt
- pytania zadawane przez nauczyciela mogą skłaniać uczniów do zadawania własnych pytań
- pozwala ustrukturyzować i kierować zachowaniem uczniów oraz przebiegiem pracy na lekcji

Sensowne pytania skutecznie wykorzystane są zatem formą oceny, pozwalają bowiem:
- określić, jaki jest obecny stan wiedzy ucznia
- pogłębić i poszerzyć jego wiedzę w procesie uczenia się
- ukierunkować proces planowania dalszych działań nauczyciela i ucznia zgodnie z uzyskaną poprzez zadawane pytania wiedzą

Sensowne - czyli jakie?

1) Nadmiar szkodzi.
2) Pytania "otwarte" są skuteczniejsze.
3)  Podane we właściwej kolejności i logicznym porządku.
4) Kluczowe - najważniejsze dla celów lekcji.

Skutecznie wykorzystane - czyli jak?

1) Angażując całą klasę.
2) Nie dopuszczając ochotników - opcja "nigdy nie wiesz, kogo spytam" dobrze robi młodym ludziom na umiejętność myślenia :) :) :)
3) Rozsądna ilość czasu na przemyślenia.
4) Opcja przegadania pytania w parze, potem podzielenia się na forum klasy.

OK, zadaliśmy trafne pytania we właściwy sposób. Co zrobić, żeby tego nie zepsuć?

1) Słuchać i reagować pozytywnie!!!
2) Wykorzystywać błędne odpowiedzi - broń Boże nie do obśmiania uczniów (choć czasem trudno się powstrzymać, albo trudno nie łapać się za ręce itp. które opadają z hukiem na glebę, gdy się niektórych słucha...), a do pogłębiania zrozumienia tematu :)
3) Naprowadzać, gdy potrzeba.

Super, tyle, że dotychczas osobą mówiącą w wierszu przez 90% czasu był nauczyciel. Jak odwrócić te proporcje? Słowem - co zrobić, by uczniowie nie bali się pytać?

1) Nauczyć uczniów zadawania pytań - własny przykład znaczy więcej niż najlepszy wykład :)
2) Dostarczać im możliwości stawiania pytań (w trakcie zajęć).
3) Mieć w planie lekcji czas na pytania uczniów i udzielanie na nie odpowiedzi (przyszło mi właśnie do głowy: dzielimy uczniów na 2 zespoły, po przeczytaniu tekstu etc. jedna grupa zadaje pytanie - druga odpowiada, za chwilę zmiana ról. W ten sposób uczą się pytać i widzą tego sens - punkty grupowe?)

W ten sposób odpępowiamy swoich uczniów, stają się niezależnymi podmiotami w procesie kształcenia - a chyba na tym nam zależy, bowiem "takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie...".




Assessment for Learning cz. 2

Ci, którzy pisali w komentarzach i prywatnej korespondencji do mnie o ocenianiu kształtującym znajdą tu gratkę dla siebie. Składową AfL jest bowiem formative feedback, czyli nic innego niż właśnie owo ocenianie kształtujące.

Feedback, czyli informacja zwrotna, a po polsku zwyczajnie ocena to wg oficjalnej definicji:
    ‘Feedback to any pupil should be about the particular qualities of his or her work, with advice on what he or she can do to improve, and should avoid comparisons with other pupils.’ (Inside the Black Box. Black & Wiliam, 1998)

Przeanalizujmy tę definicję:

- Bez porównywania z innymi: oops, poszła się paść idea cyfrowej oceny 1-6 czy nawet 2-5 tudzież "super" "bardzo dobrze" "nieźle" "postaraj się bardziej" - o ile jest to system określonych haseł i dzieci mogą porównać, co kto ma w zeszycie.

- Dotyczy konkretnych aspektów pracy ucznia (nie oceniamy całokształtu tylko konkretny wycinek i stwierdzamy, co w nim jest).

- Zawiera wskazówki dotyczące poprawy/ ulepszenia (dopisujemy, co trzeba zrobić, żeby było jeszcze lepiej - konkrety, kochani, konkrety).

Wynika z tego, że dziecko z oceny kształtującej ma się dowiedzieć:

1) W jakim punkcie znajduje się obecnie (nawet jeśli jest w tzw. czarnej dupie, bo nie umie nic).

2) Do jakiego celu powinno dążyć.

3) Jak ma ten cel osiągnąć.

Jak to zrobić?

Ten rodzaj informacji zwrotnej udzielany jest na bieżąco w trakcie nauki plus naszym zadaniem jest danie dziecku czasu na zinternalizowanie go i wprowadzenie niezbędnych poprawek (np. chwila na posiedzenie z zeszytem, zapoznanie się z komentarzami, poprawienie ortografii czy interpunkcji w wypracowaniu etc. aka zabranie zeszytu do domu i poprawę pracy domowej wg podanych wytycznych).

Całość ma się skupiać na budowaniu ambicji i motywacji uczniów, zniechęcając ich jednocześnie do porównywania siebie do innych. Taka indywidualizacja podróży po wiedzę, gdzie ulepszanie (kaisen - tak mi się z zarządzaniem skojarzyło) jest głównym motorem napędowym. I zawsze, ale to ZAWSZE, taka informacja zwrotna powinna być ściśle związana z celem lekcji (learning intention) i kryteriami osiągnięcia tego celu (success criteria).

Technicznie zaś:

W ramach oceniania kształtującego można wydać stosowny odgłos paszczą - feedback ustny :) Niezwłocznie, ad-hoc, w trakcie danego zadania/ lekcji plus zawsze mamy korzyść interakcji, bo uczeń jakoś się do tego odniesie.

Zasada 1: Chwalimy!
Zasada 2: Stwierdzamy fakt (godny pochwały).
Zasada 3: wskazujemy na ulepszenia zadając pytania naprowadzające. 

Do tego mamy również w arsenale pisemną informację zwrotną - ta z kolei pojawia się w zeszytach PO wykonaniu przez ucznia pracy i ma formę notatki/ komentarza.  Tu z kolei kryteria są następujące:

Zasada 1: Uczeń ma mieć kiedy się z tą oceną zapoznać.
Zasada 2: Uczeń musi ją zrozumieć (ergo: pisz zrozumiale!!!).
Zasada 3: Uczeń musi mieć czas na internalizację oceny i dostosowanie się do wskazówek pozwalających mu ulepszyć swoją pracę (pisałam już dziś o tym, prawda?)

Czego NIE pisać:

"Bardzo dobrze!" - A co konkretnie było bardzo dobre?
"Rozwiń temat..." - Niby jak ma rozwinąć? O czym napisać? Jak to zrobić?
"Postaraj się bardziej" - Starał się, tylko mu nie wyszło. Konkrety poproszę, co mają te starania obejmować przy najbliższej okazji.

Wobec tego CO pisać?

Jak wykazały badania, oceny procentowe czy cyfrowe robią dobrze tylko tym, którzy uzyskują wysokie wyniki, jednocześnie depcząc poczucie siły sprawczej i wartości tych, którym się nie wiedzie... polska szkoła, podobnie brzmi, nieprawdaż?

To, co robi dobrze wszystkim, to komentarze. Jak je stworzyć. Mamy kilka opcji - wg możliwości ucznia, rodzaju ocenianej pracy etc.

Należy znaleźć w danej pracy 2 aspekty, które są zgodne z założeniami lekcji (success criteria) i je opisać, np.

"Wykorzystałaś ciekawe przymiotniki i utworzyłaś kilka zdań złożonych."

Do tego, w charakterze wisienki na torcie, wskazówki nt tego, co można ulepszyć. Tu właśnie mamy możliwość wyboru, bo podamy dziecku odpowiednio albo/albo:

a) przypomnienie (reminder prompt): "Opisz, jak wygląda ta osoba"
b) sugestia (scaffold prompt): "W jakim wieku jest bohater? Dlaczego napisano, że był przystojny?"
c) przykład (example prompt): "Wybierz zdanie, które najtrafniej oddaje wygląd bohatera lub ułóż własne: - Był to wysoki szesnastolatek o blond włosach i niebieskich oczach. - Był to starszy mężczyzna o twarzy pooranej zmarszczkami, jego oczy ciągle jednak błyszczały i widać w nich było niezwykłą ciekawość oraz radość życia."

Jak łatwo się domyślić, uczeń zdolny (lub po prostu "kumaty" - uwieeeelbiam kolokwializmy!) dostanie wersję a). Uczeń średnio ogarnięty dostanie sugestię, a uczeń np. nie znający języka lub ze szczególnymi potrzebami edukacyjnymi (u nas SEN, w Polsce z orzeczeniem) dostanie przykład do wyboru - i albo zaskoczy, albo nie.

... spodziewajcie się wkrótce części trzeciej. Ja nadal siedzę i zgłębiam tajniki procesu oceniania!!!





13.10.2014

Assessment for learning cz. 1

Metodycznie mnie nastroiło od jakiegoś czasu, toteż metodyczne wpisy będą pewnie coraz częściej.

No i wadę w sobie odkryłam na tę okoliczność, z której sobie zresztą aż tak mocno nigdy nie zdawałam sprawy - lepiej późno niż wcale, nieprawdaż? Wada polega na tym, że zainteresowań mam 1001, pomysłów na posty 1001, a gdy co do czego przyjdzie, to albo brak czasu (zrozumiałe - 2 prace), albo brak sił (zrozumiałe - choroba przewlekła szt. 1, do tego obecnie również choroba ostra), albo... brak chęci (przecież poznałam już temat, to po co o nim pisać?). Dodatkowo, z informacji wglądowych, dowiedziałam się o sobie, że uczę się najskuteczniej poprzez dzielenie się informacjami z innymi - urodzony nauczyciel, nie? Wówczas to dzielenie się wiedzą ma sens, natomiast gdy już coś wiem, to urok nowości idzie się... bujać i tracę zainteresowanie popularyzacją. To dokłada kolejną cegiełkę do tego, co już wiedziałam - że podważam wszystko z definicji, tworzę nowe hipotezy, testuję je i przeprowadzam wnioskowanie w oparciu o teorię i empirię.

O czym to ja dziś...? Aha, Assessment For Learning. Względnie nowy trend, w związku ze zmianami programowymi (New Curriculum 2014) mocno zyskał na aktualności, ponieważ nowe curriculum między innymi wysyła w kosmos znane (i chyba dość sensowne) poziomy. Poziomy są (ups, były) zamiast polskich ocen. Konkretne umiejętności i wiedza przypisane są danemu poziomowi, stąd z każdego przedmiotu możliwe jest określenie na jakim poziomie uczeń się znajduje i wyznaczanie mu celów o jedną grzędę wyżej. IMHO miało to sens, acz mądrzejsi od nas uznali, że jednak nie. OK, człowiek nie świnia, przełknie wszystko, również reformę edukacji brytyjskiej (polską przeżyłam, to taka ma mnie zabić?!). 

OK, mądra definicja strategii Assessment for Learning głosi zatem, że:
Assessment for learning is the process of seeking and interpreting evidence for use by learners and their teachers to decide where the learners are in their learning, where they need to go and how best to get there.
W całym zamieszaniu cel jest następujący: przenosić (stopniowo) odpowiedzialność za UCZENIE SIĘ (nie: wyniki, tylko: proces uczenia się) z nauczyciela na ucznia. Uczynić go świadomym partnerem w procesie (nie obiektem manipulacji), niezależnym podmiotem, zdolnym do przenoszenia opanowanych UMIEJĘTNOŚCI (skupiamy się nie tyle na wiedzy i zrozumieniu, co umiejętnościach) na nowe grunty, łączenia informacji nowych z już posiadanymi, wnioskowania, zadawania pytań i znajdowania na nie odpowiedzi. Dość ładnie mi się to komponuje z unijną wizją uczenia przez całe życie (daj im Boże, acz w praktyczną realizację w całym społeczeństwie nie wierzę, uważam bowiem, że społeczeństwo ogólnie jest tępe i leniwe, a choćbyś takiego tłuczkiem w moździerzu utłukł, nic nie wskórasz - jako rzecze Najmądrzejsza z Ksiąg).

Celowi powyższemu, szczytnemu zresztą, przyświecać ma szereg działań. Dzisiaj się skupię na tym, co dotychczas udało mi się zgłębić - wyznaczanie "Learning Intentions" i "Success Criteria". Słownictwo tu użyte ma (ponoć) niezwykłe znaczenie. W mojej szkole to się nazywa Learning Objectives, w szkole mojej córki młodszej Learning Goals, natomiast wg autorów strategii słowo intentions kładzie nacisk na proces zamiast na wynik i dlatego jest najstosowniejszym wyborem. Jak to praktycznie wykorzystać?

1. Bez zachłystu - nie każda lekcja (początkowo) musi mieć swoją learning intention. Nauczenie się podejścia wymaga czasu, więc warto go sobie dać i z learning intentions korzystać przy konkretnym aspekcie nauczania np. pisaniu.

2. Oddzielając uczenie się od konkretnego zadania.
Czyli "w tym szaleństwie tkwi metoda", pokazujemy uczniom (i sobie), na czym należy się naprawdę skoncentrować - nie na zadaniu, a na tym, czego ono ma nas nauczyć.

 3. Wyjaśniając po co uczymy się konkretnych rzeczy.
Czasy "bo tak", "bo ja tak mówię" odchodzą do lamusa. Im sensowniejsze wyjaśnienie i związane z codziennym funkcjonowaniem w społeczeństwie, tym wyższa motywacja uczniów. Przynajmniej takoż głoszą badania, na które powołują się autorzy strategii.

4.  Używając właściwego języka - tj. podkreślając aspekt UCZENIA się, a więc "uczymy się (robić coś tam)" a nie "robimy (coś tam)".

5. Umieszczając learning intention na widoku przez całe zajęcia - to pozwoli uczniom wracać do niej wzrokowo w dowolnym momencie, ale i nam przypomni, by kierować na nią uwagę.

6. Omawiając learning intention z uczniami - i tak już ją słyszą od nas wraz z uzasadnieniem, więc niech wiedzą na 100% jakie są oczekiwania i zawczasu je sobie zinternalizują.

ale, ale - szanowni Państwo - czy to aby na pewno WSZYSTKO? A skąd! Jak mam omówić z uczniami learning intention i jak oni mają ją zinternalizować i świetnie wiedzieć, czego się od nich oczekuje, jeśli im tego czarno na białym nie określę, podając instrukcję "co masz zrobić, żeby założenia zrealizować"? Instrukcja muss sein i basta. Rzeczona instrukcja w miejscowym narzeczu to właśnie "success criteria". W odróżnieniu od learning intention, która precyzuje czego i po co się uczą, success criteria mają być drogowskazem do powodzenia i jego miarą zarazem. 

To jest, swoją drogą, chyba ten element, którym my-Polacy zachłystujemy się najbardziej w pierwszym kontakcie z brytyjskim czy amerykańskim szkolnictwem. Słyszałam mnóstwo osób w różnym wieku, w różnych kontekstach sytuacyjnych, wyrażających zachwyt jasnością wymagań, które były precyzowane z pieczołowitością i starannością, podkreślane w trakcie lekcji/ wykładu (educational input, cobym mądrzej zabrzmiała), przypominane na koniec, uczniowie/ studenci proszeni o samoocenę w odniesieniu do w/w i ocenę lekcji/ wykładu pod kątem tych samych kryteriów. Rzeczywiście, fajnie i optymistycznie to się jawi, jeśli wziąć pod uwagę szkołę, w której od humoru nauczyciela zależy... w zasadzie wszystko z oceną włącznie (albo wręcz na czele). 

Celami takiego formułowania wymagań (czy też: success criteria, albowiem język, jakiego użyjemy, ma tu - jak pisałam - kluczowe znaczenie) w sposób wręcz łopatologiczny i idiotoodporny są (tu znów cytat za twórcami strategii):

Improve understanding
Empower pupils
Encourage independent learning
Enable accurate feedback
czyli to, o czym pisałam na początku - uczeń ma się sta(wa)ć niezależnym podmiotem i partnerem w procesie uczenia się, ma poczuć własną moc sprawczą oraz odpowiedzialność za uczenie się, ma mieć lepsze zrozumienie tego, czego, jak i po co ma się uczyć, w ślad za czym (jak głoszą badania, wzmiankowane już zresztą powyżej) idzie wzrost motywacji do uczenia się. 

OK, to teraz przykład praktyczny:

Dzieciaki mają za zadanie opracować przepis na pizzę.

Learning intention: uczymy się pisać tekst instruktażowy

Uzasadnienie: rozumienie i pisanie tekstów instruktażowych przydaje się w różnych dziedzinach życia - od zwykłego wskazania drogi, poprzez składanie mebli z Ikei, przepisy kulinarne, eksperymenty naukowe i inne. Lista pomysłów w zasadzie nie ma końca

Kontekst: tekst instruktażowy z dziedziny kulinariów (łączymy przy okazji kilka dziedzin curriculum: English, Design and Technology a uściślając Food Technology, i History, bo całość w tematyce Rzymu ma być), kontekst pracy nadaje temat Rzymu i Rzymian.

Success Criteria - chyba najbardziej szczegółową check-listę powyższych podano tutaj - zapraszam do przejrzenia.  

Tyle w temacie celowości działania, planowania procesu uczenia się póki co. W najbliższym czasie, z okazji zapalenia oskrzeli, zamierzam zgłębiać kolejne meandry strategii Assessment for Learning i niechybnie się podzielę przemyśleniami.

2.10.2014

Ma-tematycznie

Dzisiejsza lekcja matematyki: Nauczyciel objaśnia dzieciom zasady mental Maths i ich zastosowanie w odejmowaniu. Chodzi o obliczenie 36 - 28 i ustalenie, jaka strategia powinna być użyta etc. Zapisuje 36 - 28 = 36 - 30 + 2 = ... Milczenie owiec - nie wiedzą, dlaczego +2 ("Przecież odejmujemy, więc skąd ten plus?!"), nauczyciel powtarza objaśnienie - nic. Podchodzę do jednego z mniej "lotnych", zaczynam objaśniać: Masz w lodówce ciasto, które pokroiłeś na 36 kawałków. Robisz imprezę, wyciągasz 30 kawałków. Goście zjedli tylko 28. Co robisz z pozostałymi? - "Chowam do lodówki" - OK, a jeśli chowasz je do lodówki, to je do tej lodówki dodajesz czy odejmujesz? "Odejmu.... AAAAA, WIEEEEEM!!!" krzyk przerywa ciszę. Mówię nauczycielowi, że podzielę się z klasą przykładem, który pomoże to zrozumieć. Zrezygnowany, udziela mi głosu. Podaję klasie ten sam przykład. Niemal widzę te "żarówki" zapalające się im nad głowami. Na zakończenie pytam, kto teraz rozumie, skąd ten plus. Kilkanaście rąk w górze. Ufff.

W tym momencie głosik nie pytanej dziewczynki: "Mrs Kalisz, why aren't you our regular Maths teacher?"

Kurtyna.

27.09.2014

Spóźnione lecz szczere... SHARING DAYS

Sharing Days, czyli wspólna inicjatywa anglistów blogerów zakończyły się wczoraj. No właśnie - czyli wczoraj byłam Państwu winna wpis na ten temat, co niniejszym pragnę nadrobić. Najpierw pomoc wizualna, coby zrozumieć, o co nam - inicjatorom - chodziło.


Trochę się nas tam zebrało i w niniejszym poście - w ramach inspirowania, zachęcania, promowania i udostępniania pragnę Państwu opowiedzieć o blogach kolegów/ koleżanek. Wprawdzie są ponumerowane 1-16, nie chcę jednak dokonywać segregacji, stąd przewrotnie każdy blog u mnie jest nr 1.

  1. www.englishwithlittleant.wordpress.com
Co zrobi matka anglistka na urlopie macierzyńskim, potem wychowawczym, żeby nie oszaleć? Co będzie kontynuować nawet, gdy wróci do pracy? Otóż da dziecku to, co najlepsze - podstawy języka w fajnej postaci i to właśnie jest u Mrówki i Maci :D Wszyscy posiadający lub/oraz nauczający małe dzieci mile widziani.
  1. www.zglowynapapier.blogspot.com
 Arcykreatywna Mary objawiła mi się najpierw przy okazji rozpoczęcia działalności przez Eduplanet.com.pl (wpadłyśmy na siebie na fejsie na ich fanpage'u) i tak jakoś zostało. Niestety, nie udało nam się razem pracować, nad czym ubolewam, niemniej śledzę pilnie jej poczynania. A jest co śledzić, proszę państwa. Panna Mary bowiem zamieszcza świetne materiały do pracy z dziećmi w wieku 3-12 lat (mój target z English Empire, chlip chlip) i jakoś tak jej sposób myślenia cudownie zbiega się z moim. Co tu gadać - jeśli ktoś czyta mnie i nie zwariował, to tam wsiąknie na bank i będzie mu się podobało nawet bardziej niż tu!
  1. www.anglokids.pl
 Cytuję za autorką "skupiam się na znajdowaniu ciekawych artykułów, niekonwencjonalnych pomysłów na lekcje angielskiego w szkole, przedszkolu jak i w domu z dzieckiem!" Faktycznie - blog o ciekawostkach, tak bym go opisała od siebie.
  1. http://www.english-nook.blogspot.com
Nauczycielka - nauczycielom. O wszystkim - o wkurzającej szkole, o fajnych dzieciach, o ciekawych materiałach, o rzeczywistości, o planach... Jeśli wiesz, co w szkole piszczy, to na pewno również odnajdziesz w tym kawałek siebie :) a że autorka pisze nieźle, senność Państwu nie grozi.
  1. http://hummingbirdels.blogspot.com
Blog, na który trafiłam dopiero przy okazji tej inicjatywy. Zaskoczenie - pozytywne niezwykle. Podobne tony jak u Mary - czyli niesztampowe pomoce naukowe, fajne zabawy, wszystko mocno przemyślane, zaplanowane. Mrrrr.
  1. http://english24na7.blogspot.com/
Recenzje książek, opisy metod, edukacyjne tips and tricks - oto klimat tego bloga. Jedynym minusem bloga jest zawarty w opisie słownika z Biedronki zwrot "organy wewnętrzne". Szanowny autorze - organy wyróżniamy u roślin (wyłącznie!), ludzie i zwierzęta posiadają narządy.
  1. http://agatarybus.pl/
Fajne, bo od serca. Fajne, bo proste. Fajne, bo nie nudne. Fajne, bo o wszystkim - o tym, czego i jak aktualnie autorka naucza; co poleca; z czego korzysta; co się przydaje; hity i kity etc. :D  
  1. http://hangielski.blogspot.com/
Angielski z panią H. czyli hangielski :) Autorka pisze o pomysłach na zajęcia dla młodszej podstawówki i starszego przedszkola, jednocześnie np. bardzo fajnie adaptując do polskich warunków znane mi z brytyjskiej szkoły pomysły na behaviour management - musicie koniecznie zobaczyć te tablice z class rules etc. 
  1. http://angdlakazdego.blogspot.com/
 Blog starej wyjadaczki - prowadzony od 2009 r! chyba najstarszy ze wszystkich opisywanych dziś. Wszystko o języku - zaczynała od komentowania artykułów, skończyła na scenariuszach zajęć (to lubię!). To już któryś z kolei adres bloga (rozumiem w pełni, sama to przeżywałam z moimi innymi nie-nauczycielskimi blogami), stąd jest fajny punkt odniesienia, można sobie sięgnąć do wpisów sprzed lat i zobaczyć, jak sposób myślenia i pracy autorki ewoluował przez lata. Dla mnie przede wszystkim mega fajne studium psychologiczne - z domieszką interesujących elementów zawodowych.
  1. http://englishforlaw.edublogs.org/
Platforma dyskusyjna dla studentów prawa z Polski i nie tylko, którzy chcą szlifować znajomość Legal English poza murami Alma Mater. Życzymy powodzenia!
  1. http://luczak.edu.pl/
 Zdaje się, że autorka tego bloga była inspiracją dla bloga powyżej :) bo uczelnia się zgadza, tematyka również pasuje... Dr Aleksandra Łuczak naucza Legal English i o tym właśnie pisze. Nic ponad to nie powiem, albowiem za głupia jestem - cóż ja mogę, ja co najwyżej o Medical English dniami i nocami, ale szacun pełen.
  1. http://www.englishmyway.pl
 Po zapoznaniu się z kilkoma wpisami stwierdzam, że jest to w dużym stopniu również English MY way! Uwielbienie dla pruskiego drylu poparte naukowymi przykładami, klasyfikacja czasowników nieregularnych z nieśmiertelnym "zrób 150 ćwiczeń i kurde wreszcie zapamiętaj!" - to jest to. Plus dla autorki, bo każdy lubi ludzi podobnych do siebie, nie? To psychologowie odkryli już dawno temu.
  1. http://jezykinawesolo.blogspot.com/
 Chudo na tym blogu - stwierdzę z przekąsem (jakobym sama, prawda, pisała non stop i miała archiwum z 10 ostatnich lat :P). Poza tym jest tu i angielski i niemiecki (poza kategorią - za nieobowiązkowe zadania stawiamy ocenę celującą). Może i ta skromna liczba wpisów jest celowa... na pewno pobudza apetyt... wręcz boleśnie go zaostrza. Proszę o więcej.
  1. http://www.korkianimatorki.blogspot.com/
 Crafty crafty über alles!!! Podoba mi się tu - jak nie wydać fortuny, a mieć świetne pomoce naukowe. W co się bawić (pamiętajmy: w czasie deszczu dzieci się nudzą!) w dowolnym języku. Co pożreć z okazji PMSa (ta pani PIECZE CIASTA - no way! serio!!!). Klimat mocno "po mojemu".
  1. http://lasubmersion.blogspot.com/
 Blog korepetytorki, wszechstronnej dość, z ciekawym, choć zupełnie różnym od mojego, spojrzeniem na realia. Z potencjałem - jak najbardziej, choć chyba autorka jest młoda i dopiero zbiera doświadczenie życiowe obijając się, niekiedy boleśnie, od różnych ścian, barier itp. Trzymam kciuki.
  1. http://full-time-teacher.blogspot.com/
Blog o angielskim, ale nie tylko - o małych dzieciach (1-3), opiece żłobkowej, zabawach dla małych małolatów, angielskim dla nich (chciałoby się zapytać, czy to MA sens? Ma, oczywiście, że ma, o ile jest rozsądnie zorganizowane i podane - tu raczej jest :D Jako źródło inspiracji sprawdza się fajnie - zajrzę pewnie jeszcze nie raz. 




24.09.2014

O organizacji roku szkolnego w UK

Przykładowe daty znajdziecie tu: http://www.newham.gov.uk/Pages/Services/School-term-and-holiday-dates.aspx Jak widać rok podzielony jest na:
- Autumn term (czasem zwany też Winter term)
- Spring Term
- Summer Term
do tego w połowie każdego 'okresu' jest 'half-term break' czyli co najmniej tygodniowe ferie. Mamy więc de facto 6 części roku szkolnego, ergo możliwe jest zrobienie minimum 6 dużych sekcji tematycznych, gdyż nauczanie jest topic-based.

Tematy są nakreślone w National Curriculum, szkoły dysponują sporą dowolnością co do sezonu ich realizacji - Curriculum określa pewne cele do osiągnięcia, tj. zakres wiedzy, zakres terminologii (przyroda!) etc. - sposób osiągnięcia pozostaje w gestii nauczyciela, w końcu za coś te 27,000 wg Inner London payscale (w innych częściach kraju mniej) na dzień dobry się dostaje (tak, tak - to nie pobory pod Kartą Nauczyciela...), a co roku za wyniki w trakcie review można podwyżkę dostać
 Z tematów realizowanych przez moje własne dziecko wymienię:
- Materials
- London is the place for me
- Volcanoes
- Health and nutrition

- Water

U nas w szkole analogiczne roczniki (przypadek? pracowałam właśnie z Year 3 w ub. roku szkolnym) miały:
- Forest
- Rotten Romans (znacie to skądś? - tak, tak Horrible Histories World)
- Simple Machines

Year 4 zajmował się wątkiem Egyptians - byłam z nimi na wycieczce w the British Museum (swoją drogą, zerknijcie na ich stronę - fantastyczne materiały dla nauczycieli i gry dla uczniów, nawet jeśli pracujecie w Ojczyźnie i uczycie angielskiego - CLIL w pełnej krasie: http://www.britishmuseum.org/explore/young_explorers1.aspx ). 











Year 5 tegoroczny zaczął naukę od wątku Anglo-Saxons, year 4 tegoroczny od Vikings czyli lecimy historią Anglii (dzień dobry, panie Zins!), do tego adekwatna lektura, więc w Y5 czytamy Beowulfa - spokojnie, w uwspółcześnionej wersji językowej! Btw, okazało się, że jestem jedyną osobą w szkole (poza koleżanką, naszą head of year), która czytała to cudo w oryginale (prof. Kolek mnie zmusił na pierwszym roku filologii...), co zdecydowanie podniosło moje notowania.
 

Ciekawostka - tablice interaktywne czują się tu rewelacyjnie i nawet w najbardziej "dziadowskiej" z wyglądu szkole i klasie, taka tablica jest - co więcej, jest WYKORZYSTYWANA I nauczyciele, nawet b. młodzi, wiedzą, jak to robić [ja, konserwa rodem z Polski, mam nadal z tym problem i zostaję po godzinach w celach treningowych niekiedy].

Jak realizowane są takie tematy? W mniej lub bardziej interesujący sposób, zależy to od nauczycieli, całych zespołów (n-le prowadzący każdy rocznik w ramach PPA pracują wspólnie - "uwielbiam" akronimy, Wy też? :P). W szkole mojej córki jest Inspiration Day (patrz wpis poniżej). W grę wchodzi też książka traktująca na dany temat (w ramach 'story time' nauczyciel czyta ją uczniom o danej porze dnia codziennie), książki dla dzieci (czytanki są oczywiście dla każdego wg poziomów, bowiem tu nie kształci się szarej masy w wersji słaby zostanie słaby, średni się nauczy, zdolny nadal będzie spał; oficjalne poziomowanie odbywa się 3 x w roku i jest to moment zmian, roszad w grupach - czyli praca przy stolikach, osobno dzieli się dzieci na matematyce, osobno na angielskim, osobno na "topics"). Książki dla dzieci omawia się w trakcie tzw. sesji 'guided reading'. W mojej szkole w jednej z klas wygląda to tak, że dzieciaki są podzielone na grupy wg poziomu znajomości języka i każda z grup dostaje (tak - szkoła ma, szkoła wydaje do rąk własnych! no more ganiania po bibliotekach w całym mieście :P) na tydzień książkę do zapoznania się w domu. W "swoim" dniu tygodnia siadają z nauczycielem, trochę czytają na głos fragmenty (podział na role, konkretny rozdział etc. - wg fantazji n-la), trochę odpowiadają na pytania, trochę streszczają, trochę dzielą się pozaszkolną wiedzą na dany temat ("extracurricular links" - coś, na czego punkcie wszyscy mają tu swoistą szajbę).
Oczywiście masa ćwiczeń, krótkie filmy video (ze stron telewizji reżimowej głównie :P), czasem coś super typu eksperyment ("czego rośliny potrzebują do życia"), wycieczka (moje własne dziecko: Science Museum - ad. tematu Materials, Tate Gallery, St Paul's Cathedral, Tower of London - London is the place for me, Olympic Park - health and nutrition; dzieci w szkole: Epping Forest - forest, British Museum - Egyptians) czy coś do jedzenia (moja córka układała jadłospis, opracowywała przepisy na zdrowe potrawy, mieli healthy food picnic w pobliskim parku; dzieci w mojej szkole przygotowywały potrawy starożytnych i nowożytnych Rzymian). Można spokojnie puścić wodze fantazji, im więcej ciekawostek, im więcej luzackiego czasu na dywanie (no dobra, w UK nie znają pojęcia "luzacki" - pruski dryl dyscyplinarny jest ma-sak-rycz-ny! szkoda, że nijak się nie przekłada na dryl akademicki - tego mi brak) tym lepiej. Dzieci mają być wystawione na wpływ wiedzy, nauki, ciekawostek, uczyć się celowo i przy okazji - tego samego życzę nam wszystkim, naszym rodzinom i uczniom

21.09.2014

Co boli z ostatniego miesiąca? Różnice bolą - różnice między szkołami. Mamy bowiem podstawówkę, w której dziecko z Y4 (8 lat) wyszukuje reguły w ciągach liczb (z ujemnymi, sześciocyfrowymi i ułamkami dziesiętnymi włącznie), opisuje regułę, dodaje 6 kolejnych liczb...; opisuje swój dzień w pamiętniku, bohatera z książki, ulubioną zabawkę etc. .... W tym samym borough jest podstawówka, gdzie w Y5 (9 lat) dzieci pracują na ciągach liczb (nie wszystkie dostaną ujemne, sześciocyfrowe czy ułamki dziesiętne), opisują reguły (lub - słabsze - stosują się do podanej reguły), opisują swój dzień w pamiętniku, bohatera z książki, ulubioną zabawkę etc.... . Szkoła nr 1 to szkoła mojej młodszej córki (która jest w słabszej grupie w swojej klasie = ma zadawane prace na niższym poziomie niż reszta klasy); szkoła nr 2 to moja szkoła. Kombinuję, co my robimy nie tak, że szkoła nr 1 ma po prostu lepsze wyniki - widziałam tamte dzieci, rozmawiałam z nimi, pracowałam na wycieczkach i one zdecydowanie nie są genialne, są po prostu przeciętne. Czy dzieciaki ze szkoły nr 2 tak nie mogą? Mam dziwne poczucie, że różnica tkwi nie w poziomach, tylko w nas. Jeśli moja własna córka (poziom 2c, ocena z lipca b.r.) jest w stanie ogarnąć temat, to dzieci o rok starsze (dłużej w UK, poziom 2a, 3c etc.) nie potrafią???????????????? Co robimy NIE TAK? Mam poczucie, że element obowiązku zawodzi. Moja młoda wraca ze szkoły z wizją "MUSZĘ". Z czym wracają ze szkoły nasi uczniowie?

Poziomowanie i różnicowanie

Poziomowanie, różnicowanie - dwa słowa, wokół których przez ostatnie x dni kręci się mój zawodowy świat.

Poziomowanie - ustalenie w jednoznaczny sposób, na jakim poziomie (w odniesieniu do National Curriculum) są aktualnie uczniowie (poziomy mamy różne dla English i Maths, czyli można być orłem z matmy cienkim językowo...) i podzielenie ich na grupy wg poziomów (znów - osobne grupy z języka, osobne z matematyki).

Różnicowanie - zapewnienie tym grupom zadań, wyzwań, ćwiczeń, aktywności, wyjaśnień etc. dostosowanych do ich poziomu, choć wszyscy mają osiągnąć w jakimś stopniu ten sam cel (learning objective - lekki "fiś" Ofstedu, koniecznie ma być w zeszycie wpisany/ wklejony, następnie po lekcji uczeń ocenia sam siebie w odniesieniu do celu, po czym nauczyciel wpisuje mu w komentarzu, co może zrobić, by dany cel/ założenie pełniej osiągnąć, lub jaki jest kolejny etap jeśli cel istotnie został osiągnięty). W praktyce wygląda to tak, że jeśli celem jest 'umiejętność dodawania pisemnego' to słabsza grupa będzie dodawać liczby dwucyfrowe, otrzyma możliwość używania number lines (kartka długa jak makaron z cyframi od 0 do 100 po kolei) albo number square (kwadrat 10 x 10 z liczbami od 1 do 100 po kolei od lewej do prawej); grupa średnia będzie korzystać z partycjonowania czyli liczbę 236 podzieli na 200+30+6 itp., a grupa najwyższa będzie działać na liczbach cztero- i więcej cyfrowych standardowo pisemnie tak, jak uczymy się tego w Polsce.

W czym tkwi problem? W życiu i praktyce.
Uczniowie się zmieniają. Uczniowie obcojęzyczni uczą się angielskiego (np. przez wakacje) i wracają nagle umiejąc znaaacznie więcej niż umieli wcześniej - dziecko uznane za poziom 2 z matematyki wraca ze znajomością poleceń w j. angielskim i momentalnie zostaje matematykiem na poziomie 4 (mam w klasie takie przykłady!). Jest jeszcze opcja, że nauczyciel poprzedni się nie przyłożył do poziomowania... też mam takie przykłady. Tudzież, że trafi się dziecko, które nie pisze i nie czyta w żadnym języku, a lat ma 9 - w ojczystym mówi i rozumie, angielski rozumie szczątkowo, gdyż do szkoły, mimo wieku, nigdy nie chodziło, a system wykrył jego istnienie, gdy ktoś błyskotliwie po paru latach skojarzył biorcę zasiłków z brakiem przydziału szkolnego.

I oczywiście całość wymaga w praktyce niesamowitej ekwilibrystyki. Abstrahując od dzieci ze szczególnymi potrzebami edukacyjnymi rozpoznanie medyczne z kodem F, jakiekolwiek), które mają zazwyczaj przydzieloną jednoosobową asystę Learning Support Assistant, reszta klasy przy odrobinie szczęścia ma nauczyciela i teaching assistant, przy braku szczęścia (i finansów w szkole) - tylko nauczyciela (prawie jak w Polsce, nie?). Przyznam szczerze, że nawet pracując w teamie dwuosobowym, ogarnięcie całej 30stki i dopilnowanie, żeby zrozumieli wszystko, wykonali polecenia, pozostali skoncentrowani na tym, co mają robić, a całość przebiegła bez zakłóceń i ofiar w ludziach, jest wyzwaniem. Rozliczani jesteśmy z postępu uczniów - ich progres = nasza podwyżka, więc starać się trzeba non stop.

Dużo... pracy, zachęcania, proponowania.
Mało... za mało PRZYMUSU i pruskiego drylu w tym widzę, szczerze mówiąc. Uczniowie są stawiani przed wyborami, mają podejmować decyzję, tylko szczerze mówiąc nie wiem, czy pozwolenie nielatowi lat 8-9-10 na dokonywanie wyborów, które mogą im schrzanić przyszłość (będą mieć tyły w gimnazjum, słabszy wynik SATS i GCSE, więc gorsza uczelnia albo jej brak etc.), jest mądre i rozsądne... Teraz trochę zmieniły się zasady, na rzecz większego nacisku ze strony nauczyciela, choć u mnie w szkole echa nowych praw jeszcze nie zaczęły wybrzmiewać - może niedługo zaczną. Będąc odpowiedzialna za uczniów obcojęzycznych skłaniam się jednak w stronę pewnego przymusu i wolności kontrolowanej - prace domowe i rozliczanie z nich, "zrób to" zamiast "czy mógłbyś" itp. Zobaczymy w grudniu, jakie będą efekty nieco spolszczonego podejścia do wyspiarskich dzieci.

20.09.2014

Inspekcja, inspekcja... i po inspekcji.

OFSTED - gwarant jakości dla rodzica, straszak dla nauczyciela... trochę w tym prawdy, trochę opowieści bulwarowych, sporo polityki... A zatem: żyję po inspekcji #1, nie wiem nadal, co stwierdzono i co jest do poprawy (na raport czeka się 3 tygodnie), gdy się dowiem, nie omieszkam się podzielić. W każdym razie czuję się, jak porzucony ciuch bezdomnego, dodatkowo przejechany przez tramwaj. Oto subiektywna relacja z inspekcji Ofstedu oczami wykwalifikowanego nauczyciela zatrudnionego jako nauczyciel wspomagający we wschodniolondyńskiej podstawówce, której nazwy z przyczyn oczywistych nie będzie dane Państwu poznać:

Dzień 0 - ok. 14.30 rozchodzi się wieść. Uśmiechy zastygają ludziom na twarzach, oświecamy uczniów, że muszą być "szczególnie grzeczni", "szczególnie uprzejmi", "szczególnie pilni" i w ogóle wszystko szczególnie w najbliższych dniach, albowiem odwiedzają nas szczególni goście, więc oczywiście wszystkim nam zależy, żeby pokazać się od jak najlepszej strony, żeby wiedzieli, że uczniowie w naszej szkole są super, dobrze wychowani i chcą się uczyć, prawda, dzieci? Siedzimy w pracy do 19 minimum, sprzątanie klas, planowanie lekcji na kolejne 2 dni, rozkładanie wszystkiego na ławkach na następny poranek, nagłe oświecenia typu "O Boże, ale ja mam 2 dzieci w klasie, które nie mówią po angielsku i co ja z nimi zrobię przez cały ten czas?!", albowiem inspektorzy mogą wejść w dowolnej chwili od 9.00 do 15.15 i spędzić w klasie dowolnie długi czas... Tkwię tam ogarniając te wszystkie przypadki nagłych oświeceń w 5 klasach, standardowo - tak mnie upchnięto - jedna z "moich" nauczycielek współpracuje ze mną w pełni ("stara, byłabym idiotką, gdybym nie skorzystała z błogosławieństwa posiadania dodatkowego wykwalifikowanego nauczyciela w klasie przez pół tygodnia!"), druga - zero informacji przed (ok, dowiem się na miejscu i zapewne WTEDY przyjdą szanowni wizytatorzy...). Szybkie zebranie o 15.30 - dyrekcja oficjalnie nas informuje, prosi o współpracę, zapewnia, że to tylko 2 dni i takie tam ple ple ple...

Dzień 1 - byłam w pracy 8.20 (zaczynam 8.30) i byłam chyba ostatnią osobą, która tam dotarła. Parking pełny, lista (podpisujemy codziennie) pełna, złapałam lekkiego moralniaka na wejściu, ale co tam... Widząc pełną panikę, zbiorową histerię i biegające po szkole zmasakrowane ludziki (z vicenaczelną patrzącą na świat niewidzącym wzrokiem, która nie odpowiedziała mi na "dzień dobry" na czele), miałam jedno pragnienie - odciąć się od tej atmosfery. Moja metoda walki ze stresem? Wmówić sobie, że to mnie w zasadzie NIE dotyczy i generalnie jest cool. Podobnie zdaje się działa moja ulubiona koleżanka, nasza head of year. "Jestem tu dla dzieci każdego dnia i dwa dni inspekcji tego nie zmienią, więc jest dobrze. Kropka. A teraz jadę do domu" - oświadczyła poprzedniego dnia i miała rację. Godzina 9.00 - robimy swoje. Inspektorzy nie przychodzą, choć ich kanciapa jest idealnie naprzeciwko naszej klasy. Szkoda, bo to była fajnie przygotowana lekcja... Kwadrans przerwy, w pokoju nauczycielskim padają pytania "jesteś przed czy po?". Zaliczam szybki kubek herbaty i decyduję się - po raz pierwszy w tym roku, albowiem nie jest to moim obowiązkiem - popatrzeć na assembly (taka krzyżówka apelu i godziny wychowawczej, odbywana codziennie przez kwadrans; w niektórych szkołach ma mocno religijny charakter, w innych - w tym u nas - ogólnowychowawczo-etyczno-umoralniający). Przydałam się, chłopaczek z SEN tkwi w kącie i rozrabia... siadłam obok niego (i obok pana inspektora, oops), wyjaśniając, co tu robimy i dlaczego... (z tyłu głowy pytanie: gdzie jest ta miła starsza pani, LSA chłopczyka, która powinna nie odstępować go na krok, hę? acz mniejsza z tym).
Druga lekcja (do obiadu) - inspektorów brak, my robimy co nasze, przy okazji fajnie się przy tym bawiąc. Plus dla nas - szkoda, że nikt tego nie widział... 
Obiad - wyłączam się całkowicie i odmawiam skrócenia przysługującej mi przerwy na rzecz pani nauczycielki i jej kserówek. Może sobie sama skrócić przerwę...
Zaczynamy kolejne zajęcia, w locie zostaję poinformowana, co mam robić - OK, no problem, tylko po co mnie pyta, jak osła, czy wiem, co to factors and multiples? Dostaję swoją szóstkę dzieci do "obsługi", jedno z nich wychodzi zaraz na początku na interwencyjną naukę czytania (trochę szkoda, ale cóż.... SENCOs żyją swoim życiem...), zostaje zatem pięcioro. Przedzieramy się przez teorię, skracam ją do niezbędnego minimum, jakiego uczymy zwykle w Polsce, bez gmatwania dzieciom w głowach. W międzyczasie wchodzi dwóch inspektorów. Źle im z oczu patrzy - stwierdzam, jednocześnie objaśniając factors of 16. Jeden, z ADHD chyba, zaczyna biegać po całej klasie, tylko szklanki brak, żeby sobie z nią ucho przystawiał do ściany... pałęta się między ławkami, zagląda każdemu przez ramię. Drugi siada... ale nie tak, żeby widzieć, co się dzieje na forum klasy, o nie... Siada przy MOIM stoliku i moich 5 dzieciach. Z sześciu gardeł (5 nieletnich i jednego dorosłego) wyrywa się zgodne chóralne "oh, no!". Pan inspektor nie uśmiecha się, słysząc te trele... źle to wróży czy dobrze? Nie mam czasu na rozmyślania, the show must go on... więc pracuję, za to mi w końcu (słabo) płacą. Robię swoje, przebrnęliśmy przez teorię, lecimy przez praktykę, widzę światełko w tunelu, a WTEM!... do klasy wchodzi ... nikt inny, tylko nie zaproszona na chrzciny wróżka (jak w bajce, nie?), mój szósty uczeń. Szczęśliwy, roztrąca ławki, podszczypuje dzieci (zamordować gada, grrrrrrr), przypominam mu o zasadach kulturalnego i bezpiecznego zachowania, każę usiąść. Siadł - wyyyyciąąąąąąga rzeeeeeeczy - ok, polecenia w formie równoważników zdań, po jednym na raz. Udało się. Reszta pracuje, z doskoku kontroluję, pokazując "thumbs up" tudzież zadając pytania naprowadzające. Anteny (czyt. uszy) inspektora pracują na pełnych obrotach. Drugi nadal gdzieś tam biega, nie widzę go w sumie, bo i tak pot spływa ze mnie po sam zadek. Dziecko #6 - objaśniam, co robimy, jak, gdzie i dlaczego, co chwila pukając palcem w tablicę "focus!". Zadaję pytania sprawdzające - ok, załapał, znaczy uważał. Uff, no to pierwszy przykład rób, a potem kolejne, obywatelu. Yes, Mrs Kalisz - brzmi odpowiedź. Wracam do pozostałej piątki, szybka kontrola. Jeden rzut oka i widzę, że kolega nr 6 znów siedzi, bawiąc się czymś-tam (counters? number fan? - wszystko jest dobre do zabawy...). Dlaczego nie pracujesz? Bo nie umiem. Ok, wdech-wydech. Zadaję pytania sprawdzające - umie. No to zrób to teraz tak, jak mi powiedziałeś - OK, Mrs Kalisz. W tym momencie inspektor przysuwa się niebezpiecznie blisko "A czego ty się dzisiaj nauczyłeś, chłopcze?" pyta ucznia # 6. Ten, z budyniowym uśmiechem i pełnym entuzjazmem odpowiada głośno "Nothing, sir!!!! I don't know anything at all!!!" Kurtyna opada, pięcioro dzieci patrzy w przerażeniu, mnie para idzie uszami, ustami i nosem. Za najsensowniejsze uznaję skoncentrowanie się na dzieciach, więc kontynuujemy pracę... po chwili, gdy pan inspektor daje młodemu spokój, podchodzę znowu. Zadaję pytania sprawdzające do trzeciego i czwartego przykładu - umie. Napisz to szybko - proszę. OK, Mrs Kalisz. Pisze... Inspektorzy wychodzą. W 20 minut schudłam 10 kg, postarzałam się o 10 lat i już nigdy nic nie będzie takie samo...

/c.d.n./

Zachęcona, a wręcz przymuszona....

zakładam bloga.

Nie powiem, który z kolei to blog... Sporo ich było/ jest. Podzielone tematycznie i wg języka prowadzenia. Oficjalnie jest to blog nr 3. Nieoficjalnie - statystyki prezentują się odmiennie, jak to w życiu.

A po co mi to?

Motto mojego fanpage'a FB głosi:

"Polish vs. British educational system - let's find out and continue doing what is good, get rid of what is bad and share knowledge & experience." 

i o tym ma też być - co nas różni, co nas dzieli w kwestii nauczania, co jest fajne, a co mniej, co można zmienić, co obowiązkowo należy zachować, oczywiście z duuuużą dozą subiektywizmu, wyindywidualizowania się z rozentuzjazmowanego tłumu i takich tam.

Zapraszam zatem, gościu siądź pod mym cieniem a... tfu.. raczej bierzcie i uczcie się z tego wszyscy, tak - teraz brzmi to dużo lepiej :)